sobota, 24 maja 2014

Ten ostatni raz ~ Część VIII

Wiem, że nie było mnie tu bardzo długo, ale miałam wielkiego lenia, a Dongyeol sobie uciekł. Jednak piękna pogoda mnie zainspirowała i pisałam jak wariatka. Od razu uprzedzam, że jest bardzo dużo MinKey, bardzo mało JongTae, ale mam nadzieję, że większości nie będzie to przeszkadzać~
A skoro już jesteśmy przy MinKey, krótka informacja: Nick KEY się w języku polskim odmienia! Z apostrofem. Czyli tak, do tej pory pisałam z błędem i jeśli będę miała za dużo czasu, to pewnie to poprawię. I od razu też piszę, NIE, to NIE jest konieczne, więc jeśli ktoś nie lubi odmiany – nie musi. Czyli na dobrą sprawę obie wersje są poprawne, tylko ta z apostrofem jest bardzo oficjalna i należy się sprawnie nim posługiwać, by dobrze odmieniać to przezwisko. I w razie czego – moim źródłem nie jest Internet. Moim źródłem są angliści, poloniści i tłumacze, z którymi rozmawiałam. Tak, dzięki mnie Key stał się sławny. xD
Wracając do ff – wiecie, że zbliżamy się do końca? Zostały już tylko dwa rozdziały. Nie wiem, kiedy się ukażą, ale proszę cierpliwie czekać. I bardzo chciałam podziękować wszystkim komentującym i obserwującym~ <3 Naprawdę super jest wiedzieć, że ktoś na to opowiadanie czeka. ;)) Jeszcze raz bardzo dziękuję Wam za każdy odzew, anonimowy czy nie, za pytania i w ogóle, aww~ <3 Rozdział dedykuję Alex, bo ją kocham. ;*



„Ukrzyżuj moją miłość, jeśli jest ślepą
Ukrzyżuj ją, jeśli to mnie uwolni
Nigdy nie poznawaj i nie wierz w to,
Że miłość powinna widzieć barwę
Ukrzyżuj moją miłość, jeśli to rozwiązanie

Dopóki samotność przykrywa niebo
Będę żeglował, wiedząc o tym
Wiem, że potrafię przepędzić chmury
Ale czy zbrodnią jest kochać?”


2 miesiące później

Ta wiadomość spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Tak nagle i niespodziewanie, że przez pierwsze kilka dni, nawet po pogrzebie, nie wiedział, co się działo. Nie wiedział, czy to najprawdziwsza prawda, czy może jednak oszalał, i jego najskrytsze złe pragnienia, które ostatnio miały idealne warunki do rozkwitu, dały sobie samym upust i przez nie żył w odrealnieniu. Nie miał zielonego pojęcia, tym bardziej że nic nie czuł. Nie czuł żadnej rozpaczy, smutku ani nawet cienia żalu. Ot, stało się i się po prostu nie odstanie, normalna kolej rzeczy i absolutnie nic poza tym. Chociaż w przypływie człowieczeństwa uświadamiał sobie, że stała się tragedia. Jednak uświadamiał to sobie jedynie wtedy, kiedy wchodził do nowego pokoju Minsoo, gdzie chłopiec leżał skulony pod kołdrą i płakał, tęskniąc za ich matką, która zmarła na wskutek nieoczekiwanego zwrotu w chorobie.

Minho nie wiedział, jak to się stało. Nie było go wtedy w domu, ponieważ siedział na wykładach. Dopiero kiedy z nich wyszedł zorientował się, że ma multum nieodebranych połączeń. W pierwszej chwili sądził, że to Key, ale to była Sun Mi, opiekunka jego brata. Oddzwonił. Kobieta zaczęła tak chaotycznie i szybko opowiadać, co się stało, że chłopak dopiero po kilku minutach zorientował się, o czym ona mówi. Na początku poczuł lekki szok, ale po chwili westchnął, jakby się tego spodziewał, jakby oczekiwał, że jego matka umrze. Chyba nawet Sun Mi była zaskoczona jego oziębłością i przyjęciem tego druzgocącego faktu w tak spokojny i obojętny sposób. W każdym razie po rozmowie Choi wyszedł spokojnie z uczelni i jak gdyby nigdy nic wrócił do apartamentu. Wiedział, co w takich sytuacjach należy zrobić, więc na dobrą sprawę nie okazał żadnych emocji.

Trochę inaczej było przy Minsoo. Wtedy Minho uświadamiał sobie, że naprawdę ich matka odeszła i spoczywa już w pokoju. I tak, w tych momentach było mu przykro, nawet bardzo przykro i chciało mu się płakać. Jednak tylko i wyłącznie dlatego że jego bratu było ciężko. Dziesięcioletniemu – prawie jedenastoletniemu – chłopcu bardzo trudno było znieść śmierć mamy. Nawet jeśli ta mama była do niczego, i to nie ze względu na chorobę, ale na swój żałosny charakter. Minho już od dawna był w tym wieku, że wiedział, iż nie ma za kim płakać. Jednak wiedział też, że Minsoo jest za młody, by zdawać sobie z tak oczywistej rzeczy sprawę. Mimo wszystko matka była matką, bez względu jak beznadziejną, szczególnie dla dziecka, które ma tylko ją i brata. Chwilami i Minho było przykro, i to nie przez Minsoo… tylko przez to, że jest zimny jak głaz. W gruncie rzeczy, gdzieś w głębi serca, po prostu się cieszył, że ona umarła, tym samym uwalniając go od brzemienia, które nosił przez tyle lat. Na dobrą sprawę od jakiegoś czasu to ona była jego jedynym problemem, który musiał znosić, nawet jeśli ten problem miał teraz fachową opiekę, piękny pokój i wszystko, czego dusza zapragnie. Choi czasami ganił się za te myśli, ale tylko czasami… Smutne i przygnębiające, ale bardzo prawdziwe.

Zresztą… Nie miał czasu na troski. Ostatnio tyle się działo w jego życiu, że ledwo za nim nadążał. Od morderstwa, depresji, chęci samobójstwa, stania się prywatną dziwką, do poprawienia samopoczucia, polepszenia statystyki na ćwiczeniach oraz wykładach, markowych ciuchów i zabawek dla Minsoo, nowego, pięknego, czteropokojowego mieszkania, świetnego samochodu, propozycji pracy w szpitalu… do chłopaka.

Choi jak przez mgłę pamiętał swoją pierwszą noc z Ki Bumem. Tak naprawdę pamiętał jedynie odrazę, jaką w pierwszej chwili do siebie poczuł, a potem już tylko zadziwiająco miękką i jasną skórę, zamglone z pożądania kocie oczy i dwa przeplatające się ze sobą głosy – swój i jego. Pamiętał jeszcze ten swój szok po wszystkim, że tak bardzo mu się podobało. Z jednej strony był sobą zniesmaczony, z drugiej chciał jeszcze, i jeszcze, i jeszcze… Jakby Key uzależnił go od siebie dotykiem. Skończyło się na tym, że powtarzali to co noc… A Kim Ki Bum, o dziwo, dotrzymał swoich obietnic. I na dobrą sprawę Minho mógł mu być za to po prostu wdzięczny. W tym jednak przypadku Ki Bum najbardziej lubił wdzięczność fizyczną… W sumie Choi też.

To nie tak, że nagle zresetował myśli i złe wspomnienia zostały usunięte. Pamiętał o tym, że zabił człowieka. Nawet jeśli w tym momencie byłby najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, to o tym nie można było zapomnieć, to niemożliwe. Dlatego niekiedy w nocy budził się zlany zimnym potem, z szeroko otwartymi ustami, które zastygały w niemym krzyku. W tych chwilach czuł na rękach ciepłą krew, która nagle stawała się zimna, przed oczami miał twarz tego człowieka, jego wzrok, który błagał o ratunek. Minho miał ochotę wtedy wybiec z łóżka, udać się do zakazanej dzielnicy, zbiec po zboczu i szukać resztek tego, co zostało z jego ofiary, a potem płakać i płakać… Jednak opamiętywał się, wiedząc, że kiedy nadejdzie ranek, już wszystko będzie dobrze. Poza tym, całe szczęście, takie nocy nie trafiały się często – tylko wtedy, kiedy nie miał obok siebie Ki Buma. To było dziwne…

*

Key siedział przy długim, szklanym stole, na którym stał pomarańczowy, przezroczysty wazon z żółtymi tulipanami. Wpatrywał się w nie z dobrą godzinę, o ile nie dłużej, mając w głowie totalną pustkę. Taka pustka nie zdarzała mu się nawet wtedy, kiedy był kompletnie naćpany i nie kontaktował ze światem. Wtedy w jego głowie zradzało się tysiące różnobarwnych obrazów, niepołączonych ze sobą tematycznie, za to układających się w przedziwne, fantastyczne historie, których Kim nie ogarniał, ale za to bardzo się nimi cieszył. Za to kiedy był czysty, myślał o totalnych głupotach, nie mających większego znaczenia, na przykład co powinien zamówić na kolację albo gdzie iść następnego dnia na wagary, by ominąć wykłady.

Tym razem jednak nie myślał. Zawsze sądził, że stan niemyślenia jest jednak niemożliwy do osiągnięcia, nawet dla największego idioty na tym świecie, jednak najwyraźniej się pomylił. Przed oczami miał kwiaty i tylko to miał w głowie, tylko ten ładny obrazek, nic poza tym. Stwierdził więc, że może zmieni obserwowany punkt, dlatego też spojrzał na szklaną ścianę po prawej stronie, za którą z kolei malowała się panorama Seulu. Z dwunastego piętra miasto wyglądało naprawdę imponująco i przepięknie. I tym sposobem Key pomyślał, że stolica Korei nigdy nie będzie tak wyglądać z perspektywy parteru.

Kim Ki Bum zawsze uważał się za lepszego od innych. Był o tym tak święcie przekonany, że osoby, które spotykał, zadając się z nim, też zaczynały w to wierzyć. Sprawiało mu to nie lada satysfakcję i przyjemność, w czym raczej nie było nic zadziwiającego, skoro był narcyzem i kochał się pławić w komplementach. Kochał też bawić się ludzką naiwnością, ufnością, dobrocią. Dla niego te cechy były po prostu żałosne i lubił udowadniać to tym, którzy je posiadali. Całe życie tak robił i całe życie dawało mu to przyjemność. Dobrze się z tym czuł, pokazując ludziom swoje miejsca, wykorzystując ich i ich kupując, by następnie wyrzucać ich ze swojego życia, tym samym wpędzając ich w smutek, depresję, wściekłość. Jednak z Minho było zupełnie inaczej. I to zaczęło Ki Buma przerażać. Ki Buma, który do tej pory nie czuł przed nikim strachu.

Minho był inny, Key był o tym święcie przekonany. Szkopuł polegał na tym, że nie miał pojęcia czemu… Ale tak czuł. Ki Bum czuł. Co się zdarzyło pierwszy raz od X lat. Nikt wcześniej nie wywoływał w nim takich uczuć jak on… Chciał go mieć, mieć na wyłączność, posiąść całego. I chyba posiadł… Ale nie na takich warunkach na jakich chciał. Odnosił wrażenie, że Choi jest przy nim tylko z powodu pieniędzy, a właściwie z powodu tego, w jaki sposób Key ostatnimi czasy te pieniądze pożytkował. A pożytkował je, wydając je właśnie na Minho…

Kim chyba pierwszy raz w życiu dotrzymał w stu procentach swoich obietnic, i to wobec kogoś, kogo ledwo znał, kiedy składał te obietnice. Ale stało się dokładnie tak jak Minho sobie zażyczył. Kupił mu apartament w Gangnam (rodzicom wmawiając, że tam też potrzebuje wielkiego mieszkania, dla własnego komfortu psychicznego i fizycznego). Kupił mu czarnego lexusa, którym i tak na razie jeździł sam, ponieważ Minho dopiero robił sobie prawo jazdy. Załatwił mu pracę – korepetycje. Niby nic wielkiego, ale te korepetycje dawał bogatym dzieciakom, których rodzice słono płacili za edukację, w związku z czym Choi dostawał praktycznie pięć razy więcej niż za normalne udzielanie lekcji. Poza tym do pewnego momentu Key płacił mu za spełnianie jego łóżkowych fantazji, i to dosłownie majątek. Blondyn naprawdę na nim nie oszczędzał i co dziwne, nie miał żadnych wyrzutów sumienia w związku z tym. Zazwyczaj nie lubił wydawać, kiedy nie musiał… Ale najwyraźniej miłość kosztuje.

Ki Bum prychnął pod nosem. O jakiej miłości nagle zaczął myśleć? To był czysty układ – Minho był jego, na wyłączność, a Key płacił za wszystko, czego ten zażądał. W dzisiejszych czasach taki związek nazywał się sponsoringiem i już. Nic trudnego… Tylko dlaczego to smuciło Kima? Smuciło! Kolejne wcześniej nieznane mu doznanie. Zaczęło go irytować, że Choi Minho wzbudza w nim tyle nowych, nieznajomych uczuć. Przez to w życiu Ki Buma coś zaczęło się walić… I był to jego mur, który miał go chronić przed całym światem – był on, i była reszta; była jego wyjątkowość, była masa szarych ludzi; była jego oziębłość, były inne emocje, których nie doświadczał. Jego świat istniał w obrębie muru, a poza nim było coś, czego nie znał, i wcale nie chciał poznawać, a do czego zmuszał go za wysoki brunet o za wielkich oczach i za idealnej twarzy. To wszystko przestało mieścić się Kimowi w głowie…

Czując wielki mętlik w głowie i przypływ nowej irytacji, wstał z miękkiego krzesła i poszedł do drzwi. Nie był u siebie, był u Minho… Czyli właściwie u siebie. Tak czy inaczej nagle przestał czuć się w tym miejscu komfortowo, tym bardziej że w jednym z pokoi siedział Minsoo wraz ze swoją opiekunką, która uczyła go tabliczki mnożenia. Nikt nie pytał, dlaczego siedzi w ich mieszkaniu, oprócz dziesięciolatka, który chyba go polubił… I to też nagle zdenerwowało Ki Buma. Jeszcze dwa dni temu się z nim dogadywał, grał w jakieś gry na komputerze, grał w karty, uczył robić ściągi… A teraz stwierdził, że tak nie powinno być, tym bardziej że on też polubił Minsoo… Światopogląd i dotychczas wyznawane życiowe zasady zaczęły się powoli walić, przez co Key stracił równowagę i od jakiegoś czasu miewał huśtawki nastroju. Dlatego doszedł do wniosku, że musi coś na poradzić. Na takie chwile miał jedno rozwiązanie – biały proszek.

Jadąc taksówką, z każdą minutą miał coraz większą ochotę na odprężenie się w swój ulubiony sposób, o którym ostatnio nie pamiętał. Przez swoją prywatną dziwkę zapomniał o narkotykach i o tym, jakie pozytywne skutki mogą mieć na jego samopoczucie i stan umysłu. Kiedy wciągał, zapominał o tym, co go denerwowało, znajdował się wtedy w lepszym świecie, czuł cudowny relaks i nic poza tym. Dlatego też kiedy tylko przekroczył próg swojego apartamentu, od razu udał się do sypialni i z najniższej szuflady przy łóżku wyciągnął niewielką torebkę, która kosztowała go majątek i była przeznaczona na specjalnie okazje.

Poszedł do kuchni i usiadł przy jasnym drewnianym stole, po czym ciężko westchnął, wpatrując się w jego blat. Po chwili położył na nim torebkę i to w nią się zaczął intensywnie wpatrywać, czując coraz większy głód. Oblizał suche usta, mając wrażenie, że jeśli to wciągnie, poczuje najlepszy orgazm w życiu. Już sam nie wiedział, czemu tak sądzi, ale pragnął tego każdą komórką swojego ciała. I kiedy już zabrał się za torebkę, wysypując jej zawartość, nagle zadzwonił jego telefon, przez co chłopak podskoczył na krześle z przestrachu, klnąc pod nosem.

- Czego?!
- Ki Bum, gdzie jesteś?...
- A co cię to obchodzi! Poza tym tyle razy ci mówiłem, żebyś mówił do mnie Key!
- Wolę po imieniu.
- Odwal się, to nie twoja sprawa.
- Moja. Mieliśmy iść na obiad, Minsoo chciał w coś z tobą pograć…
- Nie pieprz mi o Minsoo! W ogóle daj mi spokój!
- Ki Bum, gdzie…
- Odpierdol się!

Kim z hukiem rzucił telefon gdzieś na podłogę. Nie wiedział, czy jego komórka przetrwała brutalne spotkanie z płytkami, ale wolałby, żeby jednak nie przetrwała. Przez tę bardzo krótką rozmowę z Minho czuł, że został wyprowadzony z równowagi jeszcze bardziej niż przedtem. Ten spokojny, troskliwy i głęboki głos doprowadzał go do szaleństwa. Być może dlatego, że nigdy u nikogo takiego tonu nie słyszał i nie chciał słyszeć, bo to jedynie bardziej go drażniło i nic poza tym. Nie chciał, by Choi utrudniał mu w ten sposób życie, chociaż z drugiej strony był przekonany, że on sam sobie jest winny. Tak czy inaczej, burdel w jego głowie narastał z każdą sekundą, tak samo jak chęć uwolnienia się od niego…

W końcu tylko się pochylił, a po chwili mocno zakręciło mu się w głowie. Od razu też stwierdził, że przesadził z dawką i że chyba zapomniał, ile się powinno brać… Tak jak się spodziewał, po kilkunastu sekundach zapomniał o wszystkich zmartwieniach, męczących myślach, za to wpadł w błogostan i niesamowite odprężenie. Zaczął się cieszyć, obraz przed oczami wirował w euforii. Jednak jego wspaniałe odstresowanie się nie potrwało długo…

Opadł na podłogę i zaczął wymiotować, chociaż odnosił wrażenie, że nie ma czym, a przynajmniej powinien nie mieć, bo nic dziś nie jadł. Zrobiło mu się niedobrze i nagle zdał sobie sprawę, że coraz ciężej mu się oddycha. I to nie tylko przez wymioty… Key nie wiedział, co się z nim dzieje, ale oprócz okropnych mdłości i problemów z zaczerpnięciem oddechu czuł też, że jego serce w dziwny sposób spowalnia, a całe ciało oblewa się potem… Nie miał pojęcia, co się z nim działo i chyba nawet nie chciał mieć. Czuł tylko, że mdleje i że ktoś nim potrząsa, może bierze na ręce, a może tylko mu się wydawało i umierał, tego już nie zdążył zarejestrować..

*

Minho był wściekły. I przerażony. Chyba sam nie wiedział, którą z tych rzeczy odczuwał bardziej, ale odczuwał to całym sobą. To uczucie było podobne do tego, gdy uratował Minsoo przed spadającym nożem. Z tą zasadniczą różnicą, że wtedy mógł go przytulić i upewnić się, że nic mu nie jest, a na matkę po prostu nawrzeszczeć, za to teraz musiał czekać na zbawienie w postaci lekarza, który wyszedłby z sali…

Najważniejsze było to, że Key żył. Co prawda mało się nie udusił, kiedy Choi go zastał na podłodze w kuchni jego apartamentu, ale mimo to dał radę. Choi jak nigdy cieszył się, że studiuje medycynę i po prostu wiedział, co ma robić. Co nie zmieniało faktu, że w pierwszym momencie wpadł w totalną panikę, chcąc krzyczeć i wzywać pomocy w czterech ścianach wielkiego mieszkania, jakby to one mogłyby mu pomóc… Całe szczęście szybko odzyskał zimną krew.

Teraz chodził w tę i we w tę, swoje dłonie ze zdenerwowania zaciskając w pięści. Chyba nie rozumiał, dlaczego tak się wściekł. Tak jakby Kim Ki Bum zawładnął nie tylko jego ciałem, ale i duszą, z czego chciał się głośno śmiać, bo to przecież nie było możliwe. Seks i pieniądze nie mogły prowadzić do miłości, wręcz odwrotnie – raczej do rozpadu każdego głębszego uczucia, które może zrodzić się w sercu i umyśle. Dlatego to nie było możliwe i tyle, Minho wiedział najlepiej. Dlaczego więc tak się zamartwiał?... Czyżby naprawdę…

Przestał o tym myśleć po rozmowie z doktorem, w której usłyszał, że Key żyje i przeżyje, musi tylko poleżeć w szpitalu i zastosować terapię. Oczywiście rozmowa była dłuższa, a raczej lekarski monolog odnośnie uzależnienia Ki Buma, ale tego Choi już nie bardzo słuchał, nie mógł się skupić, ciesząc się gdzieś w głębi jak małe dziecko, że ten idiota nie stracił życia, którego w ogóle nie szanował, przez co Minho sam miał ochotę go zamordować. Tak czy inaczej w takich krytycznych momentach sprawdzało się utarte powiedzenie, że Głupi (Key) ma Szczęście (Minho).

Tak czy inaczej Choi nie chciał przez pierwsze kilka dni odwiedzać Ki Buma przez swoje zdenerwowanie na niego, które nie chciało ustąpić. Wiedział, że jeśli by go zobaczył, to nie potrafiłby się powstrzymać i po prostu zbeształby go jak jakieś małe dziecko. A przecież Key był dorosłym człowiekiem, więc tak jakby Minho nie miał prawa uczyć go życia, bo nie był jego ojcem. Chociaż Choi uważał, że kazanie od samego Stwórcy nic by nie pomogło w przypadku Kima. Na niektóre osoby nie było lekarstwa, szczególnie na osoby pokroju blondyna…

W końcu Minho się przemógł i po pięciu dniach od nieszczęsnego przedawkowania heroiny odwiedził chłopaka. Key wyglądał zadziwiająco dobrze jak na narkomana. Co prawda od razu wydał mu się jeszcze szczuplejszy niż zazwyczaj, ale od leżenia w szpitalu chudnięcie nie było niczym niezwykłym. Tym bardziej że wiedział, jak Key potrafił być wybredny pod względem posiłków, zresztą nie tylko pod tym względem…

- Dlaczego dopiero teraz do mnie przychodzisz? – zapytał na dzień dobry Ki Bum, wlepiając swoje zaciekawione i obrażone spojrzenie w bruneta.
- Bo jestem wściekły – rzucił krótko Minho.
- Niby dlaczego? – prychnął tylko jego rozmówca, wzrok przenosząc na widok za oknem i zaciskając wargi w cienką linię. – Chyba nie na swojego sponsora – dodał sarkastycznie, a Choi w ułamku sekundy wściekł się jeszcze bardziej, mimo że sądził, że nie ma powodu.
- Nie, na niego nie. Tylko na to co zrobił i co mogło mu się przez to stać! – krzyknął niespodziewanie Minho. – Czy ty czasem myślisz?!
- Czasem tak – odparł chłodnym tonem Key, czując, że nie ma ochoty na kontynuowanie tej dyskusji, bo odnosił wrażenie, że może się źle skończyć. – A teraz, jak już wiesz, że żyję i mam się dobrze, możesz stąd iść.
- Nie pójdę – odparł zdecydowanie Choi i usiadł na krzesełku obok łóżka blondyna. – Nie pójdę, dopóki nie powiesz mi, dlaczego to zrobiłeś.
- Dlaczego, dlaczego… - mruknął sobie pod nosem Ki Bum i ostentacyjnie wywrócił oczami. – Lubię ćpać, i co mi zrobisz? A w ogóle to nie idę na żadna terapię.
- Pójdziesz, i już ja tego dopilnuję – wycedził przez zęby Choi.
- Bo co? Nie jesteś moim ojcem, nie jesteś moją rodziną, nie jesteś dla mnie nikim ważnym, a ja dla ciebie. Więc się odwal, okej?

Kim sam nie wiedział, dlaczego powiedział to na głos. Chyba tylko po to, by samemu sobie wmówić, że tak właśnie jest, że nic dla siebie nie znaczą i nic ich nie łączy. Bardzo chciał w to wierzyć, ale z każdym kolejnym dniem było to dla niego coraz trudniejsze. Dlatego też nie miał ochoty ujawniać prawdy, dlaczego to sięgnął po za dużą ilość heroiny. Dlatego że to była sprawa Minho, a właściwie jego wina. Ale czuł, że jeśliby to z siebie wyrzucił, to prawy i szlachetny Choi Minho nagle zacząłby czuć względem niego jakieś wyrzuty sumienia, zobowiązania, nie wiadomo co jeszcze. Key tego nie potrzebował. Jeśli już chciał, to co najwyżej świętego spokoju i tego, by brunet już mu się nie pokazywał na oczy. O innych pragnieniach wolał nawet nie myśleć przez sekundę, bo to już było ponad jego siły i jego rzeczywistość. Dlatego widząc, jak Minho bierze oddech, by coś powiedzieć, wyprzedził go.

- Skończmy to – odezwał się cicho Kim i w końcu łaskawie spojrzał na Minho, który z kolei miał dziwną minę. – Zakończmy ten układ i tyle. Samochód, mieszkanie i praca i tak są już twoje, więc nie ma sensu, żebyśmy się jeszcze spotykali… Znudziłeś mi się. I tyle w temacie.
- Kocham cię.

Ki Bum nagle poczuł, że znów się dusi, ale na szczęście tylko mu się wydawało. Wpatrywał się dobre kilka chwil w twarz Minho, zastanawiając się, czy nie ma halucynacji, a raczej omamów słuchowych. Nie odrywał wzroku od bruneta, który tak samo intensywnie przyglądał się jemu. Zachciało mu się nagle śmiać, bo był w takim szoku, że i tak nie wiedział, jakby mógł inaczej zareagować, dlatego po pierwszym szoku parsknął śmiechem.

- Nie wiesz, co mówisz – rzucił ewidentnie rozbawiony, chociaż tak naprawdę wcale nie miał ochoty się śmiać, wolał raczej upewnić się, że Choi nie kłamie. – Weź stąd idź, denerwujesz mnie.
- Dlaczego nie powiesz mi tego samego? – odezwał się nagle Minho, jakby kompletnie ignorując to, co przed chwilą powiedział Key, co tylko jeszcze bardziej zirytowało Ki Buma.
- Odpierdol się ode mnie, człowieku! – krzyknął nagle Kim i spojrzał na niego wściekle. – Nie rozumiesz po koreańsku?! Daj mi spokój! Wyjdź stąd i nie pokazuj się przede mną! Dostałeś to, co chciałeś i ja tak samo! Było w łóżku świetnie, ale było – minęło, i koniec układów! Wkurwiasz mnie już, męczący jesteś! Daj mi żyć po swojemu i nie udawaj, że coś nas łączy oprócz łóżka! Wynocha stąd!

Key, widząc, że Choi tylko tępo się w niego wpatruje i raczej nie zamierza wyjść z sali, chciał mówić dalej, że nic ich nie łączy, i że ma wyjść, i że są kwita, i tego typu rzeczy. Jednak nie zdążył. Zanim więc wypowiedział to, co w przeciągu sekund ułożył sobie w głowie, Choi już się nad nim pochylał, by nagle namiętnie pocałować. Ki Bum nie miał nawet siły na wyrywanie się z ramion Minho, które nagle go oplotły. Nie miał nawet ochoty… Było mu tak dobrze, tak jakby nigdy wcześniej nie czuł podobnej, do niczego nieporównywalnej przyjemności. Nie potrafił tego opisać słowami, ale wydawało mu się, że jeśli gdzieś istniał raj, to są nim ramiona Minho.

- Powiedz to – szepnął mu prosto w usta brunet, wpatrując się w jego oczy, jakby chciał go zahipnotyzować.
- Kocham cię – wymruczał Kim, automatycznie, bez zastanowienia, po czym tylko głośno wciągnął powietrze, zastanawiając się co dalej. – Kocham cię – dodał ciszej i sam zaczął całować Minho.

I chciał, by ten pocałunek trwał wiecznie.

*

Onew siedział na łóżku, głowę opierając na kolanach, które pod siebie podkulił. Wpatrywał się w przybrudzone okno, co i raz wzdychając. Zastanawiał się nad tym, jak dwa miesiące mogły upłynąć tak szybko. I tak niezwykle. To było coś niesamowitego. Od jego pierwszego spotkania z Hyung Soo minęło już tyle, a on dalej idealnie to pamiętał, tak jakby to było godzinę temu. Czuł się jak w bajce.

Chociaż z drugiej strony ta bajka chyba była nieco niedopracowana, biorąc pod uwagę okoliczności spotkania z miłością swojego życia, księciem na białym koniu, czy współcześniej rzecz ujmując – z bogatym wybawicielem w mercedesie. Jak zwał tak zwał, ale Lee sądził, że w gruncie rzeczy warunki też pasują. W końcu spotykali się w burdelu, w seulskiej dzielnicy, do której nie chciały zaglądać nawet szczury. I wydawałoby się nawet, że spotykają się w wiadomym celu – na seks za pieniądze. A tymczasem od dwóch miesięcy, od ich pierwszego spotkania, najodważniejszą pieszczotą, do jakiej dopuścił Hyung Soo, było przytulanie i całowanie…

I chociaż jego Wybawiciel tłumaczył mu milion razy, za każdym razem dokładniej i dłużej, że nie będzie się z nim tu kochał, dopóki ten z nim stąd nie ucieknie, nie odejdzie, nie zostawi tego miejsca. Wtedy też Onew odbijał piłeczkę, mówiąc spokojnie Hyung Soo, że nie ma najmniejszego zamiaru zostawiać tu Taemina. Na propozycję „Niech Taemin idzie z nami”, kręcił głową, na znak, że to niemożliwe. A kiedy brunet pytał po raz setny „Ale dlaczego?”, Jinki wzruszał ramionami, tym razem dając swojemu rozmówcy delikatną sugestię, że nawet jeśli wie, to nie powie, ponieważ to tak naprawdę nie ich sprawa. I tak toczyło się błędne koło.

Lee doskonale zdawał sobie sprawę, co trzymało tu jego młodszego przyjaciela. A raczej kto – był to oczywiście Jonghyun. Onew już nawet nie próbował wyperswadować Taeminowi miłości do tego człowieka. W końcu teraz sam go zaczynał rozumieć… Co nie zmieniało faktu, że niejaki Kim Jonghyun i tak działał mu na nerwy. Z opowieści Lee wynikało, że „Jjong też coś czuje, chce zostawić tamto życie, ale sam nie wie, może mnie stąd zabierze, a może nie”. Te mało logiczne argumenty działały na Onew jak płachta na byka – skoro tamten po tak długim czasie odwzajemnił uczucie Minniego, to chyba powinien być zdecydowany na jedną, konkretną opcję. Nie rozumiał nieumiejętności podjęcia decyzji w tej kwestii. Tym bardziej że Taemin doskonale wiedział, że jego nic tu nie trzyma i nie zostawiłby tu nikogo, ponieważ Onew w tym samym czasie co on zniknąłby z tego podłego miejsca.

To wszystko zaczęło się wydawać Jinkiemu coraz bardziej skomplikowane niż przedtem. O ile dwa miesiące wcześniej był skłonny bardziej rozumieć Jonghyuna niż Taemina, teraz bardziej pojmował rozumowanie młodszego z nich. Miłość rządziła się własnymi prawami i aktualnie Onew zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Dlatego miał problem ze znoszeniem niezdecydowania osoby, której prawie nie znał… Tym bardziej że od tej osoby i on był poniekąd uzależniony.

Jednak pomijając całą kwestię ich pobytu tutaj, Hyung Soo też go denerwował. Kupował jego czas, spędzał z nim noce praktycznie codziennie, wściekał się, kiedy dowiadywał się, że Jinki poszedł po południu z kimś do jakiegoś pokoju, w bardzo wiadomym celu. Niekiedy zdarzało się, że Hyung Soo ze zdenerwowania szarpał go za ramiona, próbując krzykiem zmusić go do ucieczki. Ale Onew był nieugięty. Nie miał zamiaru zostawiać tu przyjaciela, nawet jeśli odbywało się to kosztem jego własnego szczęścia. Chciał za to poczuć Hyung Soo najmocniej jak potrafił, poczuć go tak, że potem umierałby z tęsknoty każdej nocy. Tego właśnie pragnął.

Z rozmyślań wyrwały go ciche kroki w kierunku łóżka. Od razu wiedział, że to brunet. Odwrócił głowę w jego kierunku i uśmiechnął się do niego. Hyung Soo odwzajemnił uśmiech, a po chwili siedział obok Lee i go obejmował. Blondyn tylko szerzej się uśmiechnął, kiedy poczuł tak dobrze znane perfumy, których zapach już znał na pamięć.

- Nie zmieniaj ich – szepnął po długiej ciszy Jinki, wtulając twarz w szyję bruneta i wciągając ten upajający zapach.
- Prosisz mnie o to co noc – zaśmiał się cicho Hyung Soo. – Nie zmienię – dodał po chwili i mocniej go objął.
- Kochaj się ze mną – rzucił Onew i się od niego odsunął, po czym zaczął przyglądać się jego profilowi, który tak pokochał.
- Dobrze. Ale nie tu – odparł smutnym tonem mężczyzna, aż nagle ujął jego podbródek i zbliżył jego twarz do swojej, po czym czule pocałował. – Jedź stąd ze mną.
- Prosisz mnie o to co noc – zironizował Jinki i spojrzał na niego obrażony. – Wiesz, że go nie zostawię.
- Wiem, ale może on chce być przez ciebie zostawiony i niedługo może też by stąd zniknął – westchnął z rezygnacją brunet, wiedząc już, że znów ich rozmowa skończy się fiaskiem z obu stron.
- To mój przyjaciel – powiedział dobitnie Lee. – Ty byś zostawił przyjaciela?
- Jinki, ja nie mam przyjaciół.
- Wiem… Ale gdybyś miał?
- Nie wiem, może tak, a może nie. Zresztą, to zależałoby pewnie też od ich postawy. Skoro sami nie chcieliby pomocy i łaski, to na siłę bym im tego nie dawał.
- Ale Taemin to jeszcze dzieciak, myśli, że spotkał miłość na śmierć i życie, i że Jonghyun go stąd zabierze, bo też go bardzo kocha. Nie da mu się wytłumaczyć, że Jonghyun w każdej chwili może zmienić zdanie,
- Czyli chodzi o miłość – zaśmiał się jego rozmówca, a Onew tylko w akcie frustracji przygryzł dolną wargę, zdając sobie sprawę, że się wygadał. – Czy nie wydaje ci się, że tym bardziej powinieneś odpuścić? Nie mieszaj się w życie uczuciowe innych.
- Nie mieszam się! Ale to nie moja wina, że osoba, w której się zakochał, jest niezdecydowana i nie umie podjąć decyzji, czy w tę, czy we w tę, miotając się i trzymając Taemina w niepewności!
- Mieszasz się – upierał się brunet. – Zresztą… Może powinieneś porozmawiać o z tym z Taeminem, a nie podejmujesz decyzję za niego. To, że podejmiesz ją za Taemina, nie znaczy, że problem się rozwiąże, a ta jego miłość nagle zdecyduje się z nim być do końca życia.

Wiedział, że Hyung Soo miał rację. Co nie zmieniało faktu, że nie chciał się z nim zgadzać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Minnie chce jego szczęścia i gdyby mógł, to by ogłuszył Onew, zapakował do bagażnika i wysłał go stąd razem z „jego facetem” (jak to określał Minnie), by żyli jak w bajce. Jednak Onew wiedział też, że to on, sam z siebie, nie chce żyć bez Taemina. Kochał go jak brata i nie rozumiał, dlaczego miałby go opuszczać, by cieszyć się jedynie własnym szczęściem. Chciał szczęścia dla nich obu i nie mógłby spać spokojnie, wiedząc, że jego przyjaciel cierpi. Jinki pragnął, by obaj zaznali radości w tym samym momencie, w tym samym momencie zostawili to życie i zaczęli nowe, mając siebie obok. Już raz stracił brata i doskonale znał ból pustki oraz tęsknoty za ukochaną osobą. Nie miał zamiaru przeżywać tego ponownie, ale nie chciał o tym mówić Hyung Soo. Nie dlatego, że mu nie ufał, sądził po prostu, że mężczyzna by tego nie zrozumiał i drążył temat, a Lee wcale tego nie potrzebował.

- Kochaj się ze mną, teraz – wymruczał niespodziewanie Onew i wsunął mu się na kolana, ręce zarzucając mu na szyję i do siebie przyciągając, tak że stykali się czołami. – Pragnę cię… proszę…
- Jinki, nie – odparł łagodnie, lecz zdecydowanie brunet, po czym delikatnie go od siebie odsunął i uśmiechnął. – Nie chcę tego robić tutaj.
- Nie chcesz mnie? – zapytał bez sensu Onew, byleby tylko nie wracać do tematu Taemina i ucieczek z „Dazzling Sun”.
- Chcę, nawet nie wiesz jak bardzo… - powiedział dziwnym tonem mężczyzna, a Lee przez sekundę wydawało się, że wyczuł w jego głosie pożądanie. – Ale nie chcę, żeby to wyglądało tak, jakbym był twoim kolejnym klientem…
- Ale za to, by inni mnie nie brali i za mój czas możesz płacić, nie? – prychnął blondyn, chyba już sam nie wiedząc, co ma mówić. – Nieważne, możesz już iść – dodał nagle, zanim Hyung Soo się odezwał.
- Och, mój mały, niepokorny Jinki… - zaśmiał się cicho mężczyzna, przyglądając mu się z miłością wypisaną na twarzy, po czym nagle mocno objął go w pasie i przyciągnął do siebie. – Mógłbym cię całować dniami i nocami…

Po tych słowach złożył na ustach Onew delikatny, motyli pocałunek, który powtórzył kilka razy, a potem kilkanaście… Cała złość blondyna przeszła jak ręką odjął, a on sam wczuł się w pocałunki, które były coraz bardziej namiętne, marząc o dniu, w którym będzie swoją miłość całował w jakimś pięknym, spokojnym miejscu, zapominając, jak to było kiedyś…

*

Wpatrywał się w swój srebrny zegarek, jakby ten miał mu odpowiedzieć na wszystkie pytania. Sam na siebie od jakiegoś czasu złościł się, że ma na jego punkcie obsesję, uważając tylko na to, by nie powstała na nim nawet najmniejsza ryska. To było żałosne i to w jego własnym mniemaniu. Taemin ogólnie sądził, że ostatnio był jeszcze bardziej żałosny niż zazwyczaj. O ile to było w ogóle możliwe.

Westchnął na myśl, że niedługo pojawi się tutaj Jonghyun. W tych czterech, burdelowych ścianach, w których brał go, kto chciał, a on robił to, czego sobie zażyczyli. Kiedyś też było tak z jego Jjongiem – brał co chciał, a Lee nie narzekał, ciesząc się, że on po prostu jest, obok niego, w nim, na nim, przy nim. Pamiętał, że to były najszczęśliwsze momenty jego życia tutaj. Niby zwykły klient, ale mimo wszystko ktoś znacznie, znacznie więcej. Jego obsesja, jak to zwykł mawiać. Jednak teraz, kiedy patrzył na poruszające się wskazówki w jego zegarku, stwierdzał, że to już mu nie wystarcza. Chciał więcej…

Chciał stąd uciec, razem z Jonghyunem, Onew, Pamyeolem, i siłą rzeczy z Hyung Soo. Nie miał ochoty już tu przebywać, tym bardziej wiedząc, że Kim go kocha. A przynajmniej tak mu szeptał do ucha. I Minnie uwierzył w te słowa od razu, chociaż im dłużej Jjong powtarzał mu „kocham cię”, tym bardziej się zastanawiał, czy te słowa są coś warte. Na pewno chciał w to wierzyć, lecz samą wiarą nikt nigdy nie sprawił, że coś się stało prawdą. A przynajmniej on nigdy nie słyszał o takim wypadku, co tylko utwierdzało go w jego przypuszczeniach.

Poza tym – nawet jeśli był szaleńczo zakochany i dla Jjonga zniósłby wszystko – to nie mógł zapominać o Onew. Zaczęło go męczyć, że starszy Lee się dla niego poświęca. Z jednej strony był mu wdzięczny, w końcu byli jedynymi przyjaciółmi, ale z drugiej chciał po prostu, by Onew miał własne, poukładane życie i nie oglądał się na niego. Z tej sytuacji było jedno dobre rozwiązanie – a mianowicie takie, żeby Kim go stąd zabrał i żył razem z nim.

Tylko już nie miał pojęcia, jak mógł mu to uświadomić, wmówić mu to, zmusić do tego. Bardzo tego pragnął, odnosił wrażenie, że Jonghyun również, ale ostatecznie nadal tkwił tutaj. Przestawał rozumieć tę sytuację, drażniła go i martwiła. Może miłość Jjonga wcale nie była taka silna? Może wcale nie chciałby spędzić z nim reszty życia? Może jednak ten wybierze swoją bogatą narzeczoną, dzięki której nie będzie musiał martwić się o przyszłość? Może w końcu któregoś dnia naprawdę tutaj nie przyjdzie i już więcej się nie pojawi, a Taeminowi zostaną wspomnienia? Może, może, może…

Nagle wzdrygnął się, gdy poczuł na udzie czyjś dotyk. Spojrzał na dłoń, która na nim spoczywała i uśmiechnął się, po czym po prostu chwycił za nią i mocno ją ścisnął, splatając ich palce. Przeniósł rozmarzony wzrok na Jonghyuna, automatycznie zapominając o swoich wewnętrznych rozterkach. Od razu też zatopił się w ustach Kima, i to tak, jakby jutra nie było. Jednak blondyn delikatnie go od siebie odsunął, spojrzał na niego i chwilę mu się przyglądał, po czym ciężko westchnął. Lee zrobił tylko wielkie oczy, czując przy okazji, jak serce mu przyspiesza. Chciał już coś powiedzieć, jednak blondyn go wyprzedził.

- Zerwałem z So Yeon – stwierdził krótko, cały czas patrząc uważnie na twarz Taemina.
- Co? – mruknął nieprzytomnie Minnie, odnosząc wrażenie, że się ewidentnie przesłyszał.
- Zerwałem z nią… Straciłem pracę… Zwaliłem się na głowę siostrze – zaśmiał się gorzko. – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Nie, to najwspanialsza wiadomość jaką mi kiedykolwiek przekazałeś – rzucił Lee, ciesząc się jak małe dziecko i błyszczącymi ze szczęścia oczami wpatrując się w ukochanego. – Zabierz mnie stąd.
- Zabiorę. Nawet teraz – uśmiechnął się, chyba czując ulgę dzięki reakcji Taemina.
- Nie. Jutro. Jutro mnie zabierzesz. Muszę porozmawiać z Onew – stwierdził tylko ucieszony Lee.
- No… dobrze – odparł krótko Jjong. – Przepraszam.
- Za co? – zdziwił się Minnie, będąc już w takiej euforii, że nie bardzo kontaktował ze światem.
- Że kazałem ci… wam czekać. Idiota ze mnie, wiem – odpowiedział cicho, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
- Nie, to nic. Najważniejsze, że będziemy razem – zaśmiał się radośnie.

Jonghyun, widząc radość Taemina, sam nagle poczuł przypływ nieopisanej radości. Nie miał pojęcia jak to się stało, że się pokochali, ale stało się, a Kim był wdzięczny przeznaczeniu, że postawił Taemina na jego drodze. W sumie nie powinien się z tego cieszyć, skoro stracił wszystko, zyskał za to miano wyrzutka i pewność, że w Seulu zatrudnienia bez znajomości nie znajdzie. So Yeon zapowiedziała mu, że się zemści i zaczęła wcielać swój plan w życie natychmiast. Jjong miał jednak nadzieję, że pozbawienie go środków do życia jej wystarczy, a jej zraniona kobieca duma się uspokoi. Chciał tego nie dla siebie, lecz dla tego chłopaka, który się cieszył, że teraz będą razem. Nie wyobrażał sobie, że mógłby cierpieć przez jego byłą narzeczoną…

Nie wiedział, od kiedy Taemin stał się dla niego ważny. Wiedział na pewno, że nauczył go tego, że w życiu istnieją inne wartości oprócz luksusu i seksu, czyli tego, wokół czego Jjong się do tej pory obracał. Zdawał sobie sprawę z ich istnienia, ale wyznawał zasadę, że miłość go nie wyżywi i nie zapewni bezpiecznej przyszłości. Może było to przyjemne uczucie, ale na pewno nie praktyczne. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego ostatecznie postawił na tak niepewną kartę, jaką było zwykłe uczucie. Być może rzeczywiście było tak, jak to kiedyś tłumaczyła mu matka – jeśli spotka się na swojej drodze przeznaczoną sobie osobę, to wszystko się zmieni, wbrew jego woli, a on będzie tylko biernie obserwować, jak jego życie zmienia kierunek. Aktualnie jego życie obrało kierunek na Lee Taemina. I Jjong musiał przyznać, że było to zadziwiająco miłe, wspaniałe, fantastyczne, zniewalające…

Ciesząc się szczęściem, które się przed nimi roztaczało poza tym okropnym miejscem, nie wiedział jednak, że kobiecej dumy wcale nie można tak łatwo uspokoić i nie usatysfakcjonuje jej byle co.


4 komentarze:

  1. Ach... MinKey, ach <3333333333 Kocham ich <3333 A Key jest tu cudowny <33 I wiadomo, że jest lepszy od wszystkich innych... W końcu jakby nie był, to Minho by mu nie powiedział, że go kocha... <33 W ogóle bardzo ładna scenka w szpitalu, to wyznanie xDDD

    Onew i Hyung Soo <33333 Oni to są dopiero cudowni <3333 Ich też kocham <3333 I chciałabym, żeby Jinki z nim uciekł i żeby im się wszystko układało xDDD
    Niby rozumiem Onew i to takie kochane, że chce zarówno swojego szczęścia, jak i szczęścia Taemina, ale... Trzeba jednak myśleć o sobie zwłaszcza, że niektórym nic się nie przetłumaczy ;p
    Swoją drogą cała trójka uzależniona od tego, co zrobi Jonghyun xDD
    Mam nadzieje, że Jjong naprawdę zabierze stąd Taemina, a Onew i Hyung Soo będą mogli wtedy żyć szczęśliwie <33

    I ciekawe do czego będzie zdolna była Jonghyuna...

    ps. bosh, ale komentarz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww, dziękuję za dedykację, też Cię kocham <33333

    Co do rozdziału to... MinKey <333333 Oni są cudowni, kocham ich <33 I w ogóle to kocham Keya, ale i tak jest idiotą, że sięgnął po te narkotyki. Dobrze, że Minho dotarł na czas, głupi to naprawdę ma szczęście. I scena w szpitalu taka cudowna <333 Teraz ciekawa jestem, co się zmieni, skoro już dotarli do tego, że ten związek to nie jest zwykły sponsoring xD

    Wątek Onew też cudny <3 To takie słodkie, że nie chce się stamtąd wyrwać ze względu na przyjaciela, ale z drugiej strony Hyung Soo ma rację w tej kwestii - Jinki nie powinien podejmować tej decyzji sam. No ale super, że Jjong w końcu podjął męską decyzję, że zabierze Taemina. Mam nadzieję, że się uda, chociaż przez ostatnie zdanie wcale nie jestem tego taka pewna. Kobiety potrafią być straszne, zwłaszcza te, które czują się zdradzone, a do tego mają kasę i wpływy, by odpowiednio zdrajcę ukarać.

    W ogóle cały rozdział cudowny <333 I nie wierzę, że napisałam tak długi komentarz na komórce, oby się teraz wstawił xD Czekam na kolejne rozdziały, kocham Cię ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kisnę... Serio. To jest piękne, w końcu wszystko zaczyna być cacy, tylko So Yeon nie cacy :c Trochę się boję o Taemina, bo go kocham tak jak Jjong <3
    Czekam na kolejny rozdział =^.^=

    Maknae

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że Minho ustawił "trochę" Kibuma według swoich zachcianek ;p I pewnie już to kiedyś pisałam, ale uwielbiam to jak opisujesz Key ;p I w ogóle dzięki temu czuję się też nie tak znowu narcystyczna (bo jeszcze do Key mi dużo brakuje), więc to dodatkowy plus ;p

    I Kibum niedługo zepsuje biednego Minsoo jak będzie go tyle uczył tych "pożytecznych" umiejętności jak gry i ściągi ;p

    I awwwwww~~~~~ Jakie słodkie rozwinięcie wątku MinKey... No normalnie <33333

    I ile razy można sobie zadawać sobie te same pytania? Sądząc po Onew i Hyung Soo to bardzo dużo. Aż momentami chciałam zrobić facepalm ;p Ale w realnym świecie to trochę głupio robić facepalm, więc ostatecznie zrezygnowałam ;p Anyway, mam nadzieję, że Hyung Soo wszystko ładnie załatwi i nie tylko Onew będzie szcześliwy, ale Taemin i Jonghyun też... No co? Przecież Hyung Soo może się okazać kimś wysoko postawionym, kimś kto stoi wyżej niż So Yeon i jej ojciec, no nie? I wszystko skończyłoby się szczęśliwie ;p

    A tak serio to czekam na dalszą część i to jak to naprawdę się potoczy ;p

    OdpowiedzUsuń