poniedziałek, 3 marca 2014

Ten ostatni raz ~ Część V

Wiem, że bardzo długo mnie nie było, ale miałam sesję i kilka innych spraw, no i oczywiście nie miałam Weny. Ale teraz nawiedziła mnie z podwójną siłą i piszę wręcz jak wariatka, no i mam nadzieję, że tak zostanie na dłużej. xD

Po pierwsze, chciałam napisać, że następne ff zapewne będzie o MinKey, jakiś one-shot, a potem, jeśli chodzi o dłuższe rzeczy, to będzie tym ff o NU’EST. SHINee pójdzie w odstawkę po „Tym ostatnim razie”. Planuję jeszcze pięć części, ale jak będą takie długie, to pewnie wyjdzie ich więcej. W ogóle ten rozdział miał wyglądać inaczej, miałam plan szczegółowy, i oczywiście skończyło się praktycznie zupełnie inaczej niż planowałam. XD Ale osobiście jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, jednak przepraszam na taką długość, bo Wena zrobiła swoje… XD Także mam nadzieję, że kolejna część będzie dużo, dużo szybciej (ale niekoniecznie taka długa), bo czuję moc~ ^^

I mam prośbę – widzę ogromną (jak dla mnie) liczbę głosów w ankietach. W sumie to miłe i za nie dziękuję, ale z drugiej strony mam wrażenie, że głosują jakieś przypadkowe osoby, które raz weszły na ten blog i więcej się tu nie pojawią. No cóż, prosiłabym, by takie osoby nie nabijały głosów, skoro nie będą tu nic czytać. Wiem przecież ze statystyk, że tu niewiele osób wchodzi, więc skąd te głosy? xD Chociaż widzę Nową Obserwującą, z czego niezmiernie się cieszę, ale jedna osoba to nie tyle głosów, i o. xD A w ogóle jeśli ktoś ma jakieś pytania do mnie, to może pytać je na moim asku, założyłam sobie spontanicznie. xD I zapomniałabym - za śliczny szablon dziękuję witness~ ^^

I w sumie tyle. I tak jak obiecałam – rozdział ze specjalną dedykacją dla
Levi. <3 ;3


„Zbliża się powoli i plami moje serce
Zimne, samotne i tak szczelnie zamknięte
Grzechy wszędzie się rozsypały
Otaczając mnie
Nie mogę ich zobaczyć
Chociaż na próżno przybywają, niszcząc wszystko
W tym smutnym i zapomnianym małym mieście
Prawda, którą pielęgnujemy, by patrzeć z góry na kłamstwa, opada na dno”



Onew i Taemin mieli takie same zmartwione miny. Siedzieli przy łóżku, wpatrując się w tę samą czarnobiałą, kichającą kulkę. I tak jakby obaj mieli też te same myśli – że nie jest dobrze. Że Pamyeol jednak jest chory, i to bardziej niż wcześniej, co w gruncie rzeczy było głupie, porównując poprzednie warunki jego życia do obecnych. Obaj tak samo nie mieli pojęcia, o co tu chodzi. Jednak doskonale czuli, że za bardzo przywiązali się do tego kota, żeby teraz, ot tak, pogodzić się z tym, że nie jadł, nie pił, kichał i wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Z nim jest coraz gorzej – odezwał się w końcu Jinki, po dość długiej i niezręcznej ciszy, która wisiała pomiędzy nim a Lee, i kwestią czasu było, który pierwszy wypowie te słowa na głos.
- No co ty… - westchnął tylko zrezygnowany Taemin, też wpatrując się w zwierzaka, który kichał już prawie minutę. – I co mamy zrobić? Nie mamy leków, nie wiemy jak z nim postąpić… On się tak strasznie męczy. A co, jeśli jeszcze się pogorszy? Chociaż już jest fatalnie… on nic nie je! Nawet mleka nie pije… Może to jakieś zatrucie? Wirus albo coś takiego… I co my mamy zrobić? Przecież nie możemy go zostawić! A co, jeśli my sobie pójdziemy, a on…
- Spokojnie – rzucił cicho Onew, kładąc rękę na ramieniu chłopaka, który momentalnie wstrzymał oddech, jakby uświadamiając sobie, że właśnie wpadł w panikę i zapomniał o obecności przyjaciela.
- Przepraszam – mruknął po dłuższej chwili, nadal wpatrując się w Pamyeola, który próbował się podnieść z łóżka, ale chyba nie bardzo miał na to siłę. – Biedny…
- Biedny, ale żyje – przypomniał mu blondyn, patrząc na młodszego Lee, po czym przeniósł wzrok na kociaka. – Wiesz, że koty mają dziewięć żyć? On może wykorzystał ze dwa, trzy… więc jeszcze co najmniej pięć przed nim – zaśmiał się beztrosko, mając nadzieję, że jakkolwiek podtrzyma go na duchu.

Taemin jednak już się nie odezwał. Nie odrywał spojrzenia od futrzaka, tak jakby jego wzrok miał mu pomóc w cudownym wyzdrowieniu. On naprawdę nie chciał, żeby Pamyeolowi coś dolegało. Wolałby, żeby to jego łapało jakieś przeziębienie, grypa, czy cokolwiek innego. Patrząc na kociaka, odnosił wrażenie, że los już przesądził, czy tego chciał, czy nie. Tak, czuł, że to się jednak tak skończy, chociaż mimo wszystko miał nadzieję, że jakoś uda im się oszukać los… A że „nadzieja umiera ostatnia”, Lee nadal chciał sobie wmawiać, że to się wszystko dobrze skończy i niepotrzebnie się martwią. Tylko jak oni mieli znaleźć kogoś, kto im pomoże?... Tu był pies pogrzebany.

- Co sądzisz o tym nowym ochroniarzu? – zapytał niespodziewanie starszy Lee, tym samym wyrywając bruneta z rozmyślań. Chłopak spojrzał na przyjaciela z niezrozumieniem, by po chwili dojść do wniosku, że musi jakoś zareagować, by nie pokazać Onew, że jego starania, by go pocieszyć, nie idą wcale na marne. Chociaż szły.
- No cóż… - zaczął niepewnie Taemin, odrywając swoje ponure myśli od Pamyeola i nakierowując je na „nowego” w tej dzielnicy. – Jest dziwny. Nie pasuje tutaj. Jakby się z choinki urwał.
- No właśnie – przytaknął mu entuzjastycznie Jinki, jakby przyznał mu rację w czymś naprawdę ważnym. – Nie pasuje tutaj, w ogóle. I chyba sam tak uważa, zauważyłeś? Jest serio podejrzany… - stwierdził filozoficznym tonem i zrobił zamyśloną minę.
- Podejrzany? – zaśmiał się Minnie i spojrzał na przyjaciela. – Dla mnie to raczej on tutaj wszystko podejrzewa. Znaczy się… to wygląda tak, jakby sam nie wiedział, co tu robi. No i się porządny wydaje… chyba. Normalnie psuje nam opinię – rzucił chłopak i znów się zaśmiał, ale tym razem bardzo ironicznie.
- No, właśnie! – znów ucieszył się starszy Lee. – On serio tutaj nie pasuje i jak dla mnie, nie nadaje się na ochroniarza do burdelu. To znaczy, nadaje się, ale obserwując go, stwierdzam, że… że… że…
- Że co? – zapytał Taemin i spojrzał z rozbawieniem na zakłopotaną minę Onew.
- Jest porządny. Wiesz, jak czasem na mnie spojrzy, jak obok niego przechodzę… Mam wrażenie, że się tego wszystkiego brzydzi – stwierdził niepewnie i po raz kolejny się zamyślił, jednak po chwili kontynuował: - Ale… ale nie odmawia, kiedy klienci dają mu jakąś kasę, no wiesz, tak dyskretnie i w ogóle.
- No i co w związku z tym? Pewnie potrzebuje kasy, jak każdy – odparł beznamiętnie Taemin.
- No tak, ale nie wydaje ci się, że te dwie cechy się wykluczają? Albo jest się porządnym, albo zepsutym. Na tym świecie nie ma nic pomiędzy. A jak jest, to na pewno nie tutaj – powiedział dobitnie Onew, takim tonem, jakby młodszy z nich nie miał prawa kwestionować tych słów.
- Chyba cię nie rozumiem… - westchnął Lee, którego myśli, na chwilę oderwane od Pamyeola, znów niebezpieczne zaczęły podążać w jego kierunku.
- Oj no, chodzi o to, że jego nie powinno tu być i tyle. I kiedyś do niego zagadam, chyba nie da mi w gębę – zaśmiał się Lee, zerkając to na kota, to na Taemina.
- Nie no, nie jesteś klientem, nie może ci przyłożyć w twarz – stwierdził mało odkrywczo Lee, zupełnie nie skupiając się na słowach przyjaciela.
- Taemin – zaczął Onew, wpatrując się w niego. – Przestań tak myśleć o Pamyeolu. Nie umrze. Ogarnij się już. Zamartwianie się na zapas, kiedy nic jeszcze nie jest przesądzone, jest po prostu nikomu niepotrzebne – powiedział stanowczo, mając nadzieję, że tym samym przemówi mu jakoś do rozsądku.
- Tak, ja to wiem, ale myślisz, że to takie łatwe – mruknął chłopak, znów przenosząc wzrok na kichającego zwierzaka, po czym po prostu wstał z łóżka. – Dobra, idę już – dodał, po czym po prostu naciągnął buty i wyszedł z mieszkania, omijając Onew, który tylko odprowadził go wzrokiem.

Lee schodził po schodach zamyślony, mało z nich nie spadając, kiedy niechcący pominął jeden stopień. Na szczęście w ostatniej chwili złapał się starej, lekko zardzewiałej balustrady i odetchnął z ulgą, gdy jednak nie spadł. Ostatecznie usiadł na schodach i podparł policzki rękami, wpatrując się przed siebie. Naprawdę nie chciał, by Pamyeolowi coś dolegało, a nawet jeśli już coś mu było, to żeby szybko przeszło. Niestety, z każdym dniem jego stan się pogarszał. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że ani on, ani Onew nie wiedzieli, co mogą na to poradzić. Odnosił wrażenie, że nawet jeśli obaj wychodziliby z siebie, to nic by to nie pomogło. A stwierdzenie, że koty mają dziewięć żyć, też mu nie pomogło. Nie umiał sobie wmówić, że będzie dobrze.

Nagle energicznie potrząsnął głową, jakby tym gestem chciał odgonić natrętne, nieprzyjemne myśli na temat kociego życia. Już sam nie wiedział, dlaczego dopadła go taka depresja. Nie powinien tak myśleć. W końcu pozytywne myślenie było kluczem do sukcesu. Mimowolnie spojrzał na swój srebrny zegarek i się uśmiechnął. Może choroba była podobna do sprawy z tym zegarkiem? Taemin bardzo go pragnął i go dostał. Może więc jeśli będzie bardzo pragnął zdrowia Pamyeola, to zwierzak jakimś cudem wyzdrowieje? Wniosek ten był co najmniej abstrakcyjny, ale w dziwny sposób pokrzepił Lee. Raptownie też zerwał się ze schodów i zbiegł na dół, jakby się obawiając, że jeśli tego nie zrobi, lepszy humor szybko pryśnie i długo nie wróci.

*

Minho siedział na wykładzie i praktycznie zasypiał. Wpatrywał się tępo w wykładowcę, który chodził po dużej sali i entuzjastycznie coś im tłumaczył. Choi nie miał pojęcia co. To, że siedział i wyglądał tak, jakby słucha, nie znaczyło, że tak jest – wręcz przeciwnie. Zatopił się we własnych myślach, chociaż nawet ta czynność mu nie wychodziła. Był za bardzo zmęczony i śpiący, by jego myśli układały się w logiczną całość, więc koniec końców myślał o wszystkim po trochu, z czego powstawał jeden wielki chaos. I tak motywem przewodnim jego rozważań było „Chcę spać.” Mało ambitnie, ale nadzwyczaj prawdziwie. W ostatnim tygodniu, czyli przez ostatnie siedem dni, Choi spał może z dziesięć godzin. Trochę mało, by czuć się wypoczętym i zdolnym do pracy, nauki i ogarniania własnego, ostatnio niezwykle poplątanego życia.

Gdy tylko usłyszał, że to koniec, odetchnął z ulgą i niespodziewanie żwawo zerwał się ze swojego miejsca, wybiegając z sali. Dzisiaj wyjątkowo późno kończył zajęcia, a już zbyt wiele razy z nich uciekł, by jeszcze sobie na to pozwalać. Wiedział jednak, że pewnie się to zdarzy, co wcale nie ułatwiało mu życia, przynajmniej na uczelni… Profesor zdążył zauważyć, kto bywa u niego, a kto nie bywa, i niestety Minho odbył z nim już dość wścibską rozmowę – czemu cię nie było, czemu nie chodzisz, o co chodzi, jak to, i takie tam. A on przecież nie mógł się przyznać, że ma trzy prace, w tym jedną w dzielnicy, do której nie zaglądają porządni studenci…

Praktycznie biegł do domu. Był przemęczony, co nie zmieniało faktu, że nie mógł zmienić tempa swojego dnia. Praca, brat, studia, praca, brat, matka, praca, matka, studia, praca, praca, brat, praca, studia, i tak bez przerwy. Jeśli wcześniej nie miewał dużo czasu, tak teraz nie miewał go wcale. Zaczął się zastanawiać, ile tak pociągnie, bo każdy miał swoje granice, nawet najzdrowszy organizm. I żeby dojść do takiego wniosku nie trzeba było być studentem medycyny.

Wpadł do mieszkania jak burza, chwilę porozmawiał z mamą i bratem, odgrzał obiad, upewnił się, że wszystko jest w porządku, zdążył nawet coś zjeść, po czym szybko wyszedł z mieszkania. Sam nie wiedział, ile droga do „Dazzling Sun”, bo był zatopiony we własnych myślach. Myślał o wszystkim i o niczym, nie potrafił skupić się na czymś konkretnym. W każdym razie podróż do celu upłynęła mu nadzwyczaj szybko. A już przed agencją znów naszło go to samo zmartwienie, co zawsze, odkąd tutaj „pracował” – byleby nic się nie stało, byleby nic się nie stało, byleby był spokój…

Zniecierpliwiony, co kilka chwil zerkał na zegarek. Ludzie wchodzili i wychodzili, niektórzy nie zostali wpuszczeni. Chcieli się kłócić, ale stanowczość Minho, jak i niektórych jego „kolegów”, na szczęście robiła swoje. Niektórzy wychodzili i próbowali wszcząć jakąkolwiek awanturę, jednak Choi czuwał i szybko pozbywał się takich delikwentów. Co poniektórzy czy poniektóre, zaczepiali go, pytając, czy przypadkiem on nie ma ochoty na małe co nieco. Takie pytania wprawiały go momentami w takie osłupienie, że tylko kręcił głową i patrzył na osobę pytającą z niemałym obrzydzeniem. Naprawdę nie wydawało mu się, by wyglądał na męską prostytutkę, stojąc przed wejściem, w ciemnym ubraniu, z posępną miną i wyganiając niechcianych gości…

Było już grubo po drugiej, a on praktycznie spał, stojąc. Budził go byle szmer czy szept, czy nawet krok. Tym razem obudził go wychodzący z środka blondyn, jak zdążył się zorientować, pracownik tego miejsca. Czasami zastanawiał się, co taki ktoś jak on tutaj robi, ponieważ po prostu nie pasował do takiego świata. Nie rozmawiał z nim, nie za bardzo mu się przyglądał, czasem wymieniał z nim jedynie szybkie, przypadkowe spojrzenia. Dzięki nim doszedł do wniosku, że ten chłopak jest idealnym przykładem na to, iż oczy są zwierciadłem duszy. Bo nawet jeśli tamten wykonywał najstarszy zawód świata, jak niektórzy określali prostytucję, to po jego spojrzeniu wcale nie było tego widać. Jego wzrok był ciekawski, niewinny, mimo wszystko radosny, prawie jak u małego dziecka. Kompletnie nie pasował do tej dzielnicy, do tych ludzi, do tego wszystkiego… Jednak Minho nie potrafił tego inaczej określić.

Stał tak i rozmyślał, aż przed sobą ponownie ujrzał obiekt swoich przemyśleń. Blondyn miał już wchodzić do agencji, znów posyłając mu ukradkowe spojrzenie, ale nagle zatrzymał się i cofnął do tyłu. Choi momentalnie się zdziwił, ale po kilku sekundach wyjaśniło się, co się stało. Jakiś mężczyzna szarpnął go za ramię. Chłopak też się szarpnął, by po prostu ten go puścił, jednak uparty klient zaczął go ciągnąć ze sobą. Choi zirytował się i podszedł do nich, po czym jednym sprawnym ruchem ich rozdzielił. Teoretycznie wydawało się, że tamten odpuścił, ale gdy Minho wrócił na swoje miejsce, tamten znów rzucił się na blondyna.

Zdenerwowany Choi znów zaczął iść w ich kierunku. Z ust napastnika wydobywały się jakieś nieartykułowane dźwięki, najpewniej bluzgi pod adresem chłopaka, na którego tak bardzo się uparł. I zanim Minho zdążył ich rozdzielić, mężczyzna wyjął z kieszeni rozkładany nóż, a po chwili ostrze zalśniło w powietrzu. Choi przeraził się i praktycznie do nich podbiegł, jednak za późno… Na lewym policzku blondyna pojawiła się długa, czerwona szrama. Wściekły Choi podszedł do atakującego i bez zastanowienia wymierzył mu mocny cios w twarz. Mężczyzna od razu się przewrócił, w powietrzu nadal wymachując nożem, który po chwili Choi mu wytrącił. Blondyn za to tylko złapał się za zranione miejsce, robiąc przy tym krzywą minę.

Tymczasem Minho nie wiedział, co ma zrobić. Z jednej strony miał ofiarę, z drugiej agresora i nie miał pojęcia, kim się zająć. Wyręczył go jednak przyjaciel blondyna, który nagle się przy nim znalazł i zaczął go ciągnąć za sobą. Zanim Choi się zorientował, przy mężczyźnie byli już dwaj inni podejrzani „ochroniarze”.

- Chodź – rzucił krótko jeden z nich, zerkając na Minho. Ten tylko popatrzył, jak dość brutalnie zbierają awanturnika z ziemi i idą z nim w tylko sobie znanym kierunku. On ruszył za nimi, zgodnie z poleceniem, chociaż był pewny, że to zły pomysł.

Szedł za nimi z dobre dziesięć minut i miał coraz większe wątpliwości. Wcale a wcale mu się to wszystko nie podobało. Chciał nawet zaprotestować, stwierdzić, że ktoś musi tam zostać, ale zorientował się, że na jego miejscu już ktoś stał. Przez chwilę nawet myślał, że wzięli się oni spod ziemi, ponieważ nie potrafił wyjaśnić ich nagłego pojawienia się. W każdym razie po kolejnych kilku minutach znaleźli się w dość ponurym miejscu, na niedużym wzgórzu, gdzie straszyła pustka. Nie było tu nic, oprócz suchej trawy, trzeszczącej pod nogami. Zresztą było zbyt ciemno, by spostrzegł cokolwiek.

Jego koledzy po fachu popchnęli intruza na ziemię. Przez strach chyba nawet zdążył trochę wytrzeźwieć, szamocząc się z nimi i próbując osłonić od kopniaków. Minho nie mógł na to patrzeć. Miał zostać lekarzem, był studentem medycyny, do jego obowiązków miało należeć chronienie ludzkiego życia… A tymczasem patrzył, jak najprawdopodobniej wydają na kogoś wyrok. Nie chciał być tego świadkiem.

- Młody, co tak stoisz, pomóż nam – odezwał się nagle wyższy z nich, patrząc na osłupiałego Minho.
- Co? – wydukał Choi i zrobił wielkie oczy, jakby mówili do niego w obcym języku i w ogóle nie zrozumiał sensu słów.
- Powiedz sobie, że to przyuczenie do zawodu – odparł drugi, po czym się zaśmiał, jakby opowiedział jakiś dobry żart. Widząc jednak, że Choi stoi jak zaklęty, momentalnie spoważniał. – Chodź tu, szczeniaku. Na darmo cię nie wzięliśmy, przydaj się.

I Minho już wiedział, że ma do czynienia ze starymi wyjadaczami. Od razu też uświadomił sobie, że odmowa albo bunt skończy się źle. Dla niego. W najgorszym wypadku wyląduje obok faceta, który bezsensownie zaatakował nożem męską prostytutkę. Z jednego trupa zrobiłyby się dwa. Bo że ten „nieszczęśnik” przeżyje, było mało prawdopodobne. Choi najzwyczajniej w świecie się przestraszył. Dlatego wedle rozkazu podszedł do skopanego już mężczyzny i stanął nad nim jak słup, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Pomóż mi… - wyjąkał słabym głosem człowiek, po czym zaczął kaszleć, co jeszcze bardziej przeraziło skostniałego z przerażenia Minho. Stał tak i patrzył na skuloną ofiarę, doskonale wiedząc, co ma zrobić – pomóc mu. Z drugiej strony jeszcze lepiej wiedział, czego ma nie robić – ratować go.
- Co, strach obleciał? – warknął niższy i uderzył Minho w brzuch, jakby tym chciał go sprowadzić na ziemię i uświadomić mu, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia.
- Ale… - zaczął cicho Choi, kompletnie zdezorientowany tym, co się właśnie działo. Nie był pewny nawet, czy to rzeczywistość, czy już jakiś koszmar.
- Spuść mu łomot – dodał ochroniarz, wpatrując się intensywnie w chłopaka, zresztą tak samo wpatrywał się w niego drugi mężczyzna.

Choi znów spojrzał na wijącego się z bólu „klienta”. Spostrzegł, że ten chce już coś powiedzieć, za pewne po raz drugi poprosić go o pomoc, lecz Minho wiedział, że nie może dać mu dojść do słowa. Bo wtedy i on by tego pożałował, udzielając mu nagle fachowej pomocy medycznej. Chociaż przemknęło mu przez myśl, że w takim stanie na pewno by coś zepsuł, gdyby go ratował… W każdym razie po chwili po raz pierwszy, z całej siły kopnął jegomościa, aż ten ponownie skulił się z bólu. W tym właśnie momencie jakaś część Minho, jakaś głęboko ukryta intuicja czy może zwykły duch przyszłego pana doktora, dała mu do zrozumienia, że nigdy nie zostanie lekarzem.

Nagle poczuł wściekłość. Wściekłość na siebie, na tego mężczyznę, na swoich kolegów, na to miejsce, na matkę, na wszystkich, którzy stawiali mu kłody pod nogi. Uzmysłowił sobie, że gdyby tu nie trafił, mogłoby być lepiej. Zdał sobie sprawę, że gdyby ten mężczyzna, kimkolwiek on nie był, nie upił się i nie miał przy sobie noża, może byłoby w porządku. Dlatego bez opamiętania zaczął kopać go po brzuchu, a po kilku chwilach już gdzie popadnie. Nie wiedział, co robi. Logiczne myślenie przysłoniła mu tym razem złość i rozczarowanie. Złość na nich wszystkich, rozczarowanie samym sobą. To wszystko miało wyglądać trochę inaczej.

Nie wiedział, ile tak go kopał. Za bardzo pogrążył się w swojej osobistej rozpaczy, by przestać, by w ogóle mieć pełną świadomość tego, co wyprawia. Z dziwnego transu wyrwały go dopiero śmiechy, gdzieś metr za nim. Zlany zimnym potem zastygł w bezruchu, z nogą w powietrzu, nad głową ofiary. Nagle ta opadła bezwładnie na ziemię, jakby Choi kompletnie stracił kontrolę nad własnym ciałem. Spojrzał na efekt swojego dzieła i zrobiło mu się niedobrze.

Mężczyzna się nie ruszał. Minho na chwilę przestał oddychać i odniósł wrażenie, że to jemu stanęło serce na widok tego, co zrobił. Po kilku sekundach jednak ciało pod nim drgnęło, a chłopak przypomniał sobie, jak się oddycha. Chciał coś zrobić. Chciał się nad nim pochylić, sprawdzić jego stan, zadzwonić po karetkę, zanieść go w jakieś inne miejsce, zrobić cokolwiek. Jednak stał jak zaklęty, wpatrując się w jego twarz, wykrzywioną z bólu, która w tym mroku wydała mu się dziwnie wyraźna. Nie wierzył, że to się działo naprawdę.

- No, młody, spisałeś się – zaśmiał się obleśnie jeden z ochroniarzy, klepiąc Minho po ramieniu. – Resztę zostaw nam. Następnym razem pozwolimy ci na jeszcze więcej.

Po tych słowach ominęli zdębiałego chłopaka i podeszli do ledwo żywego człowieka. Minho obserwował ich z dziwnym wyrazem twarzy. Nie miał nawet siły na bunt, na to, by im powiedzieć, żeby go zostawili w spokoju, on się nim zajmie. Obserwował, jak przy nim klękają, śmieją się, kopią i mówią coś o tym, że ich dziwek się tak nie traktuje. Nagle, jakby nikt się tego w ogóle nie spodziewał, zepchnęli go po łagodnym zboczu, jak zwykły worek. Patrzyli chwilę na ciało, które obiło się o jakieś konary oraz kamienie, po czym zatrzymało się w całkowitym bezruchu.

- Tak się kończy wymachiwanie nożem – prychnął wyższy z ochroniarzy, patrząc na nieruszającą się sylwetkę, po czym znów się zaśmiał. – Ten to chyba w szoku jest – dodał, zerkając na Minho, po czym znów się zaśmiał, widząc jego stan.
- No wiesz, pierwszy raz zawsze jest trudny – stwierdził drugi, też patrząc na zszokowanego chłopaka. – Następnym razem damy mu poderżnąć gardło. Chociaż wolałbym, żeby żaden kretyn już się na nikogo tutaj nie rzucał, jednak wolę spokój.
- Ja też, ale jacyś psychole zawsze się znajdą – odpowiedział jego kolega i westchnął. – Ładna dziś noc, naprawdę ładna, aż sam bym się zabawił – dodał uśmiechnięty, tak jakby przed chwilą nie pozbawili kogoś życia.
- Może po pracy – zaśmiał się niższy z nich i ponownie spojrzała na Minho. – Ty, stary, dobrze się czujesz? Ogarnij się lepiej – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, a Choi tylko spojrzał na niego mętnym wzrokiem.
- Dobra, dajmy mu spokój, niech ochłonie. A my chodźmy, bo tam już jeden siedzi, a znów trafi się jakaś gnida, co szuka wrażeń. A ty masz za godzinę wrócić, młody.

Obaj spojrzeli groźnie na Minho, po czym w radosnych nastrojach ruszyli przed siebie. Brunet odprowadził ich wzrokiem, nagle czując, że mu słabo. Upadł na kolana i zaczął wymiotować ostatni zjedzony posiłek. Jednak chyba dla jego organizmu to, co zrobił, również okazało się wielkim szokiem, bo wszystko mu się zwracało, nawet jeśli już nie miało co. Czuł się fatalnie, być może nigdy nie czuł się tak źle i być może nigdy się już tak nie poczuje. To było okropne uczucie. Ta świadomość, że miał zostać kimś, kto ratuje ludzkie życia, a tymczasem właśnie zabił człowieka. Zdążył się zorientować, że to przekreślało jego szansę na medyczną karierę… Bo nawet jeśli nikt się nie dowie – a jeśli sam nikomu nie powie, to zapewne nikt nie zgadnie – to on i tak miał tę świadomość, że stał się mordercą.

Morderca. To słowo brzęczało w jego głowie jak stado wściekłych os. Stał się mordercą… Czysta abstrakcja. Wzorowy student medycyny, uczciwy i pracowity, skopał człowieka w najgorszej z seulskich dzielnic, bo ten zaatakował nożem chłopaka, który się sprzedaje. Kiedy ta myśl wyklarowała mu się w głowie, od razu też stwierdził, że to zdanie brzmi jak fabuła taniego kryminału, gdzie od tego momentu chłopak będzie musiał uciekać przed stróżami prawa, którzy chcą go dopaść. Minho nagle pomyślał, że sam powinien zgłosić się na policję, przynajmniej w jakimś stopniu odkupiłby winy… chociaż życia by to nikomu nie przywróciło.

Dalej klęcząc i czując, że pierwszy raz od kilkunastu lat płacze, stwierdził, że nie może tego zrobić. Nigdy. Musi to ukrywać, a wszystko tylko dla Minsoo. Bo jeśli Minho trafiłby do więzienia, co by się stało z jego bratem? Schorowana i marudząca matka na pewno by się nim nie zajęła. A że był nastolatkiem, a nie małym dzieckiem, na adopcję przez jakąś porządną rodzinę też nie miał szans. Poza tym Choi czuł jego miłość – co by było, gdyby nagle chłopca rozdzielili z bratem, który był dla niego całym oparciem? Skończyłoby się to źle, na pewno.

Minho postanowił. Postanowił, że wymaże to z pamięci, za wszelką cenę. Nie wiedział, w jaki sposób, ale musiało mu się to udać. Miał brata, którego kochał i o którego musiał zadbać. Swoim występkiem rozczarował i znienawidził się, dlatego nie chciał, żeby brat czuł do niego to samo. Wystarczyło mu, że już nigdy normalnie nie spojrzy w lustro. Nie będzie tam widział siebie, ale mordercę. Nie przeżyłby, gdyby kiedykolwiek Minsoo tak na niego spojrzał – wtedy na pewno jego życie byłoby skończone.

Choi klęczał tak na mokrej od deszczu trawie, wpatrując się tępo w niebo, chociaż przez łzy niewiele widział. Nie wiedział, ile to trwało, więc spojrzał na zegarek. Minęło zaledwie dwadzieścia minut, a miał wrażenie, że to cała, straszna wieczność. W końcu podniósł się, czując, że nadal kręci go w żołądku, chociaż zwrócił najprawdopodobniej wszystko, co zjadł przez ostatni tydzień. Chwiał się i kręciło mu się w głowie, jakby co najmniej to jego skopano. Zebrał jednak w sobie wszystkie siły i odwrócił się na pięcie, wmawiając sobie, że nic się nie stało. Nic.

*

Taemin miał ochotę coś roznieść. Był wściekły. Patrzył na Onew i zastanawiał się, co teraz powinni zrobić. Ślad po nożu nie wydawał się głęboki, ale na pewno paskudny. Ciemna szrama rozciągała się od ust blondyna, praktycznie do samego ucha, a im bliżej niego się znajdowała, tym była wyżej. Może z daleka wyglądało to jak ozdobna, długa kreska namalowana czarną konturówką, jednak z bliska nie wyglądało to już tak ładnie…

- Zabiję go! – rzucił nagle zdenerwowany brunet, wstając z zimnej ziemi i nerwowo chodząc w tę i z powrotem. – Po prostu znajdę i uduszę!
- Uspokój się, żyję – odparł tylko Jinki i przyłożył chusteczkę do rany, krzywiąc się przy tym i mając nadzieję, że w końcu przestanie krwawić. Bardzo go piekło, ale wiedział, że ma szczęście, że skończyło się na niewielkiej bliźnie. Dla niego niewielkiej, bo Taeminowi chyba przysłoniła cały świat.
- I co z tego! Mógł ci zrobić krzywdę! – zirytował się chłopak i ukucnął przed siedzącym przyjacielem, opartym o drzewo. – Pokaż mi to… - westchnął i wyrwał mu chusteczkę, po czym delikatnie zaczął ocierać krew z jego policzka, czując, że każdy ruch dłonią jeszcze bardziej go złości. – Mam nadzieję, że go dorwali i załatwili – stwierdził nagle z naburmuszoną miną, chyba nie bardzo myśląc nad tym, co mówi.
- Nie mów tak – upomniał go starszy Lee, wbijając w niego groźny wzrok. – Zachował się jak kretyn, ale nikt nie zasługuje na śmierć, rozumiesz?
- A co mnie to! Mógł ci coś zrobić! – oburzył się Minnie, chyba nadal będąc pod wpływem stresu i strachu, jaki wywołał u niego atak na jego przyjaciela.
- Taemin – zaczął spokojnie blondyn, chwytając go za nadgarstek i tym razem spoglądając na niego tak, jak ojciec spogląda na syna, kiedy ten chce mu coś łagodnie wyjaśnić. – Żyję, to najważniejsze. Takie rzeczy się przecież tu zdarzają. Zresztą, jakoś mnie to nie dziwi… W końcu musiało to spotkać któregoś z nas i lepiej, że trafiło na mnie.
- Niby dlaczego? – zapytał od razu młodszy z nich, ponownie przykładając chustkę do jego policzka. – W ogóle kto to był? Czemu na ciebie naskoczył? Znasz go?
- Znam – westchnął Onew. – Znaczy… można tak powiedzieć. To ten klient, który ostatnio przyszedł do mnie pijany, a kiedy go wywalili, zrobił awanturę. Ale wtedy tylko dali mu w twarz, żeby wytrzeźwiał… Poza tym nie atakował nikogo z nas.
- Czego on od ciebie chciał?! Co za… - rzucił oburzony Minnie, ale jednak urwał, widząc minę Lee. Zaczął głęboko oddychać, jakby to miało mu pomóc w uspokojeniu się. Faktycznie, po kilku minutach ciszy i zajmowania się Jinkim, uszło z niego trochę wściekłości. – Boli cię?
- Trochę, ale raczej piecze – stwierdził spokojnie Onew. – Mam nadzieję jednak, że to nic poważnego.
- Jak wrócimy do mieszkania, to trzeba się będzie tym porządniej zająć – postanowił brunet. – A jeśli zostanie ci ślad?... – zapytał niespodziewanie, przerażony świadomością, że przez przypadek jego przyjaciel zyskał niechcianą pamiątkę na całe życie.
- Zapewne zostanie. Niestety to nie jest zwykłe zadrapanie po kocie – zaśmiał się, jakby mówił o czymś przyjemnym. – Ale to też przeżyję. Może dzięki temu mniej psycholi będzie mi się nawijało – dodał radośnie.
- Dlaczego się cieszysz? Dlaczego po prostu się nie wyżyjesz, nie pozłościsz? Czemu zawsze jesteś optymistą? – zapytał młodszy z nich, wpatrując się intensywnie w Lee.
- A co mi pozostało – odparł i ponownie się zaśmiał, po czym nagle wzdrygnął. – Chodźmy stąd. Jest zimno, naprawdę zimno.

Minnie już się nie odezwał, a jedynie patrzył na Onew. Imponował mu, zazdrościł mu, że ma takie podejście do życia. Taemin tak nie potrafił. I wiedział, że nawet jakby wychodził z siebie, nigdy nie będzie tako, jak Jinki. Poza tym odnosił dziwne wrażenie, że on denerwuje się za nich dwóch… Tak jakby starszy niczym się nie przejmował, albo raczej przyzwyczaił się do tego dennego życia. W gruncie rzeczy to było straszne – codzienna rutyna składająca się z różnego rodzaju klientów. Każdy chciałby się wyrwać z takiego miejsca, więc dlaczego nie Onew?... W każdym razie Lee Taemin miał nadzieję, że to właśnie Jinkiemu uda się stąd któregoś dnia wyrwać. Po prostu na to zasługiwał. Wiedział to.

Szli przed w siebie w ciszy, nawet nie spostrzegając, że kilka metrów od nich stał Minho. A ten, widząc tę dwójkę, stanął jak wryty. Przed oczami znów zaczęło malować mu się jego własne okrucieństwo, znów ujrzał krew tego człowieka. Otrząsnął się jednak, czując na ciele nieprzyjemny chłód. Sam nie wiedział, czy to może przez pogodę, w końcu niedługo miała nadejść zima, czy może to efekt swojego uczynku. W każdym razie w jego otępiałym przez szok umyśle pojawiła się dość sensowna idea. Wolał się więc nad nią nie zastanawiać, powtórnie spychając wyrzuty sumienia na dalszy plan i biorąc się w garść.

Po chwili szedł już za nimi. Nie wiedział, jak ma zacząć rozmowę, nie wiedział nawet, czy oni chcą z nim rozmawiać. Być może tylko ich zdenerwuje, może na niego naskoczą, może uciekną, kiedy zorientują się, że ten za nimi podąża. Mimo obaw był zdeterminowany na tyle, by chociaż wymienić z nimi kilka słów, by spróbować. A to już jakiś postęp, biorąc pod uwagę beznadzieję sytuacji. Podszedł do nich bliżej, chociaż to, że jeszcze go nie zauważyli, trochę go zdezorientowało. W każdym razie złapał blondyna za ramię. Ten tylko powoli się odwrócił i wlepił w niego ten swój niewinny wzrok, tak bardzo niepasujący do tego wszystkiego. Minho chciał już coś powiedzieć, ale wtedy też drugi chłopak się odwrócił i zmierzył go nieco podejrzliwym, ale i zaciekawionym spojrzeniem.

- Coś się stało? – zapytał zdziwionym tonem brunet, cały czas patrząc na Minho, po czym nagle wyrwał ramię przyjaciela z jego uścisku.
- Tak… - zaczął niepewnie Choi, sam nie wiedząc, co ma powiedzieć i czy w ogóle jego pomysł był dobry. Spojrzał uważnie na blondyna i w oczy rzuciła mu się długa szrama na jego policzku. Nie wyglądała za ciekawie. – Mogę to zobaczyć?...
- Co zobaczyć? – zapytał jak gdyby nigdy nic poszkodowany, obserwując uważnie Minho, tak jakby domyślał się tego, co niedawno zrobił, po czym nagle się zaśmiał. – To… - mruknął i dotknął swój policzek, lekko się przy tym krzywiąc.
- Znam się na medycynie. Mogę to obejrzeć – stwierdził niepewnie, będąc zaskoczony reakcją blondyna. – Wygląda to brzydko, ale raczej niegroźnie.
- A skąd znasz się na medycynie? – dopytał drugi z nich, też cały czas patrząc na ochroniarza. Minho poczuł się nieswojo pod ich spojrzeniami, ale skoro zaczął, chciał zakończyć swoją misję.
- Jestem studentem medycyny… Wiem, pewnie dziwicie się, co tu robię, ale nieważne. Mogę wam pomóc – powiedział, siląc się na spokój, po czym po prostu spojrzał na zegarek, sprawdzając, ile ma czasu. – Mam jakieś pół godziny do dyspozycji.
- Chodź – rzucił pospiesznie brunet, czym chyba zaskoczył ich obu. Złapał Minho za ramię i zaczął go ciągnąć w nieznanym przez Choi kierunku.
- Jak masz na imię? – zapytał blondyn, który wyrównał z nimi kroku. – Ja jestem Onew.
- A ja Taemin. Pospieszmy się – dodał wyższy z nich, nadal ciągnąc za rękaw nowego znajomego.
- Minho – odparł zaskoczony Choi, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Gdzie idziemy?...
- Zapewne do nas – zaśmiał się beztrosko Onew.
- Właśnie. Idziemy do nas. Zajmiesz się Onew, a potem zajmiesz się Pamyeolem – stwierdził pewnie Minnie, i Choi od razu zrozumiał, że chyba nie ma co mu się w tej kwestii przeciwstawiać.
- Ach, no tak – rzucił blondyn, jakby właśnie go olśniło i zerknął na zdezorientowaną minę Minho. – To nasz kot, bardzo się rozchorował. Pomożesz mu?
- No… - zaczął Choi, ponieważ w jego kompetencjach nie leżało zajmowanie się zwierzętami. Jednak kiedy przez jego myśl przemknęło to, co zrobił, stwierdził, że nie ma co protestować. – Pomogę.

Resztę drogi milczeli. Choi czuł się niezręcznie w ich towarzystwie, chociaż ciężko mu było dokładnie sprecyzować dlaczego. Na pewno poniekąd dlatego, że był im obcy, a oni jemu. Na pewno też czuł się nieco niekomfortowo, wiedząc, czym ci dwaj się zajmują… Zdziwiła go trochę ich postawa, ponieważ odnosił wrażenie, że się tego nie wstydzą, a według niego powinni. W każdym razie dość szybko doszli na miejsce, przez co Choi nie miał za wiele czasu na roztrząsanie tej kwestii. Wszedł do małego mieszkania i od razu się zdziwił, że są w stanie zmieścić się we trzech na tak małym metrażu.

- Wy tu mieszkacie? – zdziwił się i rozejrzał po skromnym wnętrzu.
- Jak widać – odparł Jinki i po chwili siedział na łóżku, biorąc na kolana małego, czarnobiałego kota. – Oto Pamyeol… - powiedział i wtedy też kociak znów zaczął kichać.
- Przeziębił się – stwierdził Choi, czując, jak ktoś wpycha go w głąb pokoju.
- Siadaj i się nimi zajmij – zarządził Taemin i usiadł na podłodze, czekając, aż Choi zacznie robić swoje.
- Tak… to może najpierw zajmę się tobą – stwierdził niepewnie Choi i spojrzał na bruneta. – Mogę najpierw umyć ręce?
- Pewnie, chyba nie muszę ci tłumaczyć, gdzie jest łazienka – odparł chłopak i wskazał od niechcenia na odpowiednie drzwi.

Minho nie odpowiedział, tylko zniknął w jeszcze mniejszym pomieszczeniu, niż przed chwilą. Zaczął myć dłonie, skrupulatnie omijając wzrokiem lustro. Nie mógł w nie spojrzeć, nie teraz, nie dziś, a najchętniej nigdy. Natychmiast zmusił się do zmiany toru swoich rozmyślań i zaczął zastanawiać się, czy mają coś do opatrzenia rany Onew. Fakt, nie wyglądało to groźnie, nie zagrażało raczej życiu, ale na pewno ładnie nie wyglądało. Obawiał się, że cięcie jest na tyle głębokie, że ślad pozostanie…

Skupiony na lewym policzku blondyna, wyszedł z łazienki. Od razu usiadł obok niego i ujął w dłonie jego twarz. Wpatrywał się w szramę, jakby od jego samego wzroku miała się rozpłynąć. Po chwili zaczął ją delikatnie badać palcami, sprawdzając, czy przypadkiem nóż nie uszkodził żadnego ważnego mięśnia twarzy. Na szczęście pod tym względem było wszystko w porządku. Jednak widział i czuł, że to boli Onew.

- Na szczęście to nic poważnego. Trzeba to zdezynfekować. Myślę, że przyda się też odpowiednia maść, która przyspieszy gojenie rany. Załatwię ją – stwierdził tylko. – No i na szczęście nie trzeba szyć. Ale obawiam się, że ślad pozostanie…
- Trudno, przeżyję – uśmiechnął się blondyn i chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Choi mu nie dał.
- A macie coś do dezynfekcji? – zapytał.
- Niestety nie… - odparł Taemin.
- To też przyniosę.
- No, dobrze, dziękujemy – rzucił radośnie blondyn. – To teraz nim się zajmij…

Zanim Minho się zorientował, kot już siedział na jego kolanach. Spostrzegł też, że nie ma jednej łapy… Nie dał jednak po sobie poznać, że to go poruszyło. Miał się skupić na jego przeziębieniu, więc się skupił. Kot wyglądał źle. Zastanawiał się w ogóle, czy przeżyje kolejne kilka dni. Miał jednak taką nadzieję. Ale żeby upewnić się kilku rzeczy, zaczął wypytywać jego opiekunów o wszystko – o jedzenie, o stan, o objawy, kiedy go znaleźli, czy coś o nim wiedzą. Wrażenie na nim wywarł ton, w jakim obaj wypowiadali się o zwierzaku – tak jakby był członkiem ich rodziny. Chociaż słowo „rodzina” nie bardzo tutaj pasowało…

- No, nie jest za ciekawie – przyznał niechętnie Choi, biorąc go delikatnie na ręce, czując pod futrem każdą jego drobną kość. – Nie wiem, co z tego będzie… ale też załatwię jakieś leki, mam nadzieję, że pomogą. Może nawet jakieś jedzenie. Myślę, że przyda się tym razem takie specjalne dla kotów…
- Będziemy wdzięczni. Ile potrzebujesz? – zapytał prosto z mostu Taemin.
- Jak to? – rzucił zaskoczony Minho, przenosząc na niego wzrok.
- Tak to. Chyba jedzenie i leki nie są za darmo, nie? – stwierdził oczywistym tonem chłopak, chyba będąc nieco rozbawiony reakcją gościa. – Nie martw się. Mamy pieniądze, możemy ci zapłacić – dodał, po czym po prostu wstał i z jakiejś skrytki wyciągnął cały plik banknotów. – Masz – rzucił i wcisnął je do rąk chłopaka.
- Ale… - zaczął, jednak nie dane mu było skończyć.
- Bierz, jak ci dają. Mamy dużo kasy… wbrew pozorom. Nie mamy co z nią robić. Weź to – rzucił Taemin.
- Weź, prosimy. To sprawiedliwe. Ty nas leczysz, a my ci za to płacimy, to chyba normalne. Poza tym nie sądzę, że jesteś tutaj dla przyjemności, prawda? – powiedział spokojnie Onew, tak jakby zgadując myśli Minho, który zdziwił się jego trafnym stwierdzeniem. I chyba domyślił się, że nie ma co protestować, więc po prostu spojrzał na pieniądze.
- Ale ich jest za dużo – odezwał się po chwili.
- Bierz wszystko, przyda ci się – odparł natychmiast Minnie. – I nie protestuj, proszę cię.
- Tak… - mruknął tylko Choi, który nieoczekiwanie poczuł się tutaj jak intruz. – To… ja już pójdę.

Po tych słowach wyszedł, a oni go nie zatrzymywali. Sam nie wiedział, czy poczuł się po tym nieplanowanym spotkaniu gorzej czy lepiej. Miał totalny burdel w głowie i w żaden sposób nie potrafił go ogarnąć. Tej nocy zdarzyło się zbyt wiele i zbyt gwałtownie, żeby przeszedł po tym do porządku dziennego… Z drugiej strony czuł, że to jedyne rozwiązanie. Musiał o tym jak najszybciej zapomnieć, po prostu zapomnieć. Dlatego miał nadzieję, że pomoc, której właśnie udzielał, pozwoli mu choć trochę oczyścić sumienie i z tym żyć. Mimo wszystko, dobrze było wiedzieć, że ktoś oprócz brata go potrzebuje. Teoretycznie tylko kot, który być może bez jego pomocy by umarł, ale to też istota żywa. Zasługiwała na życie tak jak każdy… tak jak każdy… każdy.

*

Jonghyun nie wiedział już nic. Im dłużej myślał o swojej idiotycznej oraz godnej pożałowania sytuacji, tym bardziej się w niej gubił. Wiedział tylko tyle, że nie był szczęśliwy i że to nie So Yeon szukał w życiu. Za to szukał komfortu, a komfort wiązał się właśnie z tą dziewczyną. Zdawał sobie też sprawę, że w jego sercu, gdzieś na dnie, zaczęło kwitnąć złe, zepsute uczucie, które nigdy nie powinno się zdarzyć, nigdy. Wniosek nasuwał się jeden i cały czas ten czas – najwyższa pora skończyć z Taeminem.

Dlatego właśnie tego samego dnia, jak co tydzień, kochał się z nim. Nie było w tym logiki, jedynie głupota i działanie bez zastanowienia. Jednak zapominał o tym, kiedy miał go pod sobą… Czuł wtedy dziwną przyjemność, i to wcale nie przez seks, ale przez coś innego. Może przez to, że go po prostu posiadał, i to niekoniecznie fizycznie… W końcu Lee Taemin tyle razy wyznawał mu już miłość…

Miłość, której Jjong nie powinien nigdy odwzajemniać. Nie chciał tego. Ale nawet jeśli człowiek czasem czegoś nie chciał, to i tak to dostawał… Kim czuł, że może dostać w prezencie coś niespodziewanego i zaczęła go ta myśl przerażać. Mimo to nadal spotykał się z Taeminem. Zaczęło go denerwować swoje własne niezdecydowanie i nieporadność życiowa oraz nieumiejętność podejmowania stanowczych decyzji.

Teraz, kiedy właśnie osiągnął orgazm, myślenie mu się na chwilę wyłączyło. Opadł na pościel i zamknął oczy, mając przyjemną pustkę w głowie i czując się spełnionym. Czuł się zrelaksowany i chciał, by ten stan potrwał jak najdłużej. Nie myślał o Taeminie ani o So Yeon, po prostu cieszył się tą krótką chwilą. Chwilą przerwaną nagle przez Lee, który zaczął błądzić swoimi miękkimi ustami po jego plecach…

Jonghyun nie potrzebował od niego czułości. Dlatego momentalnie się zirytował i odepchnął od siebie chłopaka. Zerknął na niego groźnie, mając nadzieję, że to go zniechęci. Lecz blondyn od razu pożałował, że spojrzał na swojego kochanka. Ten wpatrywał się tymi swoimi wielkimi oczami, z uwielbieniem, z miłością, czego nie mógł znieść… Nigdy nikt tak na niego nie patrzył i chciał, żeby tak zostało. Taemin nie miał prawa tego zmieniać.

Gdy tylko Lee się uśmiechnął i zbliżył do niego, ten wstał i bez zastanowienia przyłożył mu w twarz. Chłopak lekko się skrzywił, po czym lekko uśmiechnął, tak jakby się tego spodziewał, co jeszcze bardziej rozgniewało Kima. Wymierzył mu drugi policzek, a potem trzeci, czwarty… Wtem uświadomił sobie, że Lee nawet nie reaguje na ciosy, dlatego ręka zastygła mu w powietrzu, tym samym chroniąc bruneta od kolejnego uderzenia.

- Jeśli chcesz, to mnie bij – odezwał się Taemin ze spuszczoną głową, spokojnym głosem, co zadziałało na Jjonga jak płachta na byka.

Nie rozumiał go. Nie pojmował, jak może zgadzać się na to, że ktoś go bije. Dla niego nie było to normalne. W gruncie rzeczy to, że on podnosił na niego rękę, też nie było normalne, więc koło się zamykało. Opuścił dłoń i zaczął wpatrywać się w Taemina, który siedział i czekał na dalsze ciosy. W tym momencie Jonghyun zaczął się zastanawiać, kiedy upadł aż tak nisko… Poczuł do siebie obrzydzenie, że traktuje tak kogoś, kto go kocha, bo już nie wiedział, jak ma nazwać uczucie tego chłopaka.

To była miłość, a może obsesja. Nie wiedział, nie znał się na takich uczuciach. Na pewno mu to nie pasowało, czuł się mało komfortowo wiedząc, że jest obiektem westchnień kogoś, kogo nigdy nie powinien spotkać, a przynajmniej nie w takim miejscu. Przeszło mu przez myśl, że może gdyby spotkali się w innym życiu…

Potrząsnął głową i znów spojrzał na bruneta. Jednak szybko przeniósł wzrok na ścianę za nim, ponieważ z jakiejś przyczyny nie potrafił znieść jego widoku. Wstał z łóżka i pospiesznie zaczął się ubierać, byleby jak najszybciej stąd wyjść. Czuł, że jeszcze chwila razem, a stałoby się coś nieoczekiwanego, zaskakującego ich obu, może dobrego, a może i nie. W każdym razie, gdy tylko założył buty, wyjął z kieszeni portfel i położył pieniądze na łóżku. Nawet nie wiedział ile, nawet nie wiedział, czy w takim momencie wypada płacić ekstra za usługi.

Zły i zdezorientowany swoim własnym zachowaniem wyszedł z agencji. Gdy tylko znalazł się w aucie, ruszył z piskiem opon. Nie wiedział, kiedy znalazł się w mieszkaniu, lecz zdawał sobie sprawę, że miał szczęście, iż nie spotkał policji, bo na pewno takie spotkanie skończyłoby się nieprzyjemnie. Gdy tylko przekroczył próg mieszkania, praktycznie się zatoczył i upadł obok ściany.

Czuł się fatalnie. Czuł się jak skończony kretyn, wstydził się tego, że go uderzył. Jeśli miał coś do zarzucenia sobie, nie powinien wyżywać się na chłopaku, który na dobrą sprawę nic mu złego nie zrobił. Było mu wstyd, że tak się zachowywał, że nie kontrolował się, gdy przy nim był, tak jakby Taemin uwalniał w nim pokłady jakichś nieznanych mu dotąd emocji. To było niebezpieczne, ale… tak jakby tego pragnął. I tego też się wstydził – że najwyraźniej poczuł coś, czego nigdy nie miał prawa poczuć. Inaczej w sercu nadal miałby pustkę… ale chyba już jej tam nie było.

- Coś się stało? – zapytała So Yeon, którą najwyraźniej obudził hałas spowodowany przez narzeczonego. Podeszła do niego i położyła rękę na jego ramieniu, ale on natychmiast ją strącił. Bardzo ją to zaskoczyło.
- Nic! Nie twój pieprzony interes! Odwal się ode mnie! Nienawidzę cię! – wykrzyczał jej prosto w twarz, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co właśnie zrobił. I że właśnie te słowa oznaczały początek końca. Wszystkiego.

4 komentarze:

  1. Biedny Pamyeol... ;( ;( Ja mam nadzieję, że mu to przeziębienie minie i w ogóle... On musi przeżyć...
    I biedny Onew... Jak można go krzywdzić... ;( ;( Dobrze, że był tam Minho i nie stało się nic gorszego. Chociaż dla Choi chyba się stało, no ale... Tamtemu kolesiowi się należało ;p
    I miło, że Minho im pomoże ;)
    A Jonghyun to jest taki głupi... I naprawdę niezdecydowany i w ogóle, że to aż żal. Niech on odwzajemni uczucie Taemina, a nie... Co on sobie w ogóle wyobraża... No, ale niech najpierw z narzeczoną skończy. Swoją drogą mało jej, ale jakoś mnie ona drażni xDD

    I jeszcze raz Pamyeol... ;((

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamyeol dostanie opiekę medyczną! Yay~! O ile dożyje... Ale miejmy nadzieję, że jednak dożyje ;p

    I Onew tu jest nawet większym optymistą niż normalnie... To w ogóle możliwe? xDD

    Minho :( Jego wątek jest tutaj strasznie smutny. Jakby mało miał problemów na uczelni, to jeszcze musiałaś mu dowalić takie ciężkie życie... Nie masz litości normalnie dla niego xD Chociaż w sumie nikogo tutaj nie oszczędzasz jakoś bardzo... I w związku z tym wątkiem, muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się zdanie podsumuwujące: "Zasługiwała na życie tak jak każdy… tak jak każdy… każdy."

    A Jonghyun niech się szybko na coś decyduje... Ile można tak się miotać, nie znajdując rozwiązania... Serio, wkurzająco tu dostał rolę...

    I w ogóle to trzymam Cię za słowo, że Wena Ci szaleje i oczekuję dalszego ciągu w niedalekiej przyszłości ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie nie moge sie juz doczekac nastepnego rozdzialu,
    Tak mnie wciagnela ta historia ze szaleje ze nie moge czytac dalejk :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ma dzisiaj być następny rozdział, to ja ten muszę skomentować. Ogólnie to jak już Ci mówiłam na gg, niby długi, a po skończeniu czytania pomyślałam, że i tak za krótki, ja bym jeszcze mogła czytać,drugie tyle albo jeszcze więcej. No ale mniejsza.

    Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że spodoba mi się postać Minho, ale jak tak czytałam, to stwierdziłam, że chłopak ma w życiu ciężko, a Ty jeszcze chcesz mu dowalić, to już w ogóle współczuję. I będzie kota ratował - za to wieeeelki plus!! I za pomoc Onew oczywiście też, ale on by od rany pewnie nie umarł, a Pamyeol bez pomocy by chyba nie przeżył. A mam nadzieję, że z pomocą przeżyje.

    I w ogóle nie wiem, skąd w Onew tyle optymizmu, serio, ja go podziwiam po prostu. Za to Taemin to trochę mi się tu wydawał jak takie dziecko, który przyjmuje do wiadomości tylko to, co sam chce, w sumie nie wiem czemu, ale takie odniosłam wrażenie po tym rozdziale. Że on tam wie swoje, a inne opinie to już są mało ważne.

    Co do Jonghyuna, to ja się nawet nie wypowiem, bo nawet nie wiem, co mam o tej postaci myśleć. Mam nadzieję, że w końcu się ogarnie, bo już nie mogę, jak się tak miota i nie wie, czego chce.

    No i oczywiście czekam na wprowadzenie czarnego charakteru ;p;p
    Więc pisz pisz, niech Dongyeol będzie z Tobą!! ;D

    OdpowiedzUsuń