Tak jak mówiłam, Wena (czyli Dongyeol) szaleje, dlatego dostarczam już szóstą część. W niej sam MinKey, oczywiście planowałam to zupełnie inaczej, ale Key to Key, on układa to ff po swojemu, nie po mojemu... Przepraszam. xD Ale przynajmniej jest krócej niż poprzednio.
I w ogóle rozdział dedykuję Dziinie~ <3 Jest jedyną osobą, która komentuje sama z siebie i której do tego nie zmuszam. To jest piękne i jestem za to tak bardzo wdzięczna. <3
PS. Kazały mi zrobić [podstronę] zapowiedzi, więc zrobiłam~ Można tam poczytać o moich planach i się wypowiedzieć. xD
PS. Kazały mi zrobić [podstronę] zapowiedzi, więc zrobiłam~ Można tam poczytać o moich planach i się wypowiedzieć. xD
„Najpierw opętańczo się śmieję, by potem wylać wszystkie swoje łzy
Jak dwie kompletnie inne osoby
Chcę się poddać, chcę paść z przemęczenia
Moje kolejne ja - jaką rolę odegram?
Tam cierpliwie kocham, tu zaciekle nienawidzę
Ile serc posiadam?
To wszystko tak boli, że chcę umrzeć, jednak nadal żyję
Powiedz mi, co mam zrobić”
Jak dwie kompletnie inne osoby
Chcę się poddać, chcę paść z przemęczenia
Moje kolejne ja - jaką rolę odegram?
Tam cierpliwie kocham, tu zaciekle nienawidzę
Ile serc posiadam?
To wszystko tak boli, że chcę umrzeć, jednak nadal żyję
Powiedz mi, co mam zrobić”
Minho ostatnio bardzo źle się czuł, nie fizycznie, ale psychicznie. Zbrodnia ciążyła mu niemiłosiernie na sumieniu. Nie wiedział, co ma z tym zrobić. Patrząc na brata, wiedział natomiast, że musi dać radę, chociaż miałby się zamęczyć. Minsoo był jedyną osobą, która trzymała go jeszcze przy zdrowych zmysłach. Wolał się nawet nie zastanawiać, co by się stało, gdyby nie było Minsoo…
Najgorzej było podczas stażu w szpitalu. Wszystko go przytłaczało, wydawało mu się, że otacza go jedynie śmierć i nic poza tym. A na dobrą sprawę ratował ludzi, i to z pozytywnym skutkiem. Coś tutaj było nie tak, dlatego przez chwilę starał się sobie wmówić, że czym jest żywot drania wobec tylu uratowanych? Jednak człowiek był człowiekiem i niestety nie potrafił wpoić sobie, że jest inaczej. Zabijanie nie leżało w naturze człowieka, to było złe, więc dlaczego to zrobił, skazując się na wieczne wyrzuty sumienia?...
Nigdy nie kończył swoich rozważań na ten temat, ucinając je jakąś zupełnie inną myślą. Wiedział, że jeśli kiedyś nastąpi zwieńczenie męczącego go roztrząsania tej poważnej sprawy, skutki będą absolutnie nieodwracalne. Bał się. Tego, że jednak kiedyś zyska tę pewność, że nie da już dłużej rady. To było zadziwiające, jak myśli jednego, mało znaczącego człowieka, mogą skupiać się na jednej kwestii, o której – na dobrą sprawę – nikt nie wiedział.
Ostatnio Minho nienawidził spotykać się z ludźmi, ponieważ nie potrafił patrzeć im w oczy. Ogarniał go irracjonalny strach, że jeśli ktoś spojrzy w jego, to odkryje tę straszliwą tajemnicę. A przecież był lekarzem i wiedział, że to po prostu niemożliwe. Tym bardziej nienawidził chodzić do szpitala. Kiedyś ta praca, te studia, sprawiały mu przyjemność, że robi coś dobrego, że zyskują inni, a także on. Jeszcze niedawno wolał męczące dyżury niż nudne zajęcia na uczelni. Może medycyna nie była spełnieniem jego marzeń, ale uważał, że to dobry zawód i może być z niego dumny. Tak uważał. Swoim czynem oddzielił tamto życie od obecnego grubą, czerwoną linią, której nie można już było przekroczyć. Teraz miał ochotę zniknąć z powierzchni ziemi, udając, że nigdy nie istniał.
Wiedział, że musi jakoś, jakkolwiek, ogarnąć to, co działo mu się w głowie – a działo się wiele i to wiele złego. Zaczął od znajdywania dla siebie usprawiedliwień w związku z tym, co zrobił. Nie chciał o tym myśleć jak o morderstwie, mentalnie nazywał to „złym uczynkiem”, co w jego mniemaniu nawet lepiej brzmiało. Tłumaczył sobie, że musiał, że nie miał wyjścia, że inaczej to on leżałby tam martwy, a Minsoo i matka zostaliby sami. Że tamten gość mógł się nie upijać, że mógł nie wymachiwać nożem i nie rozcinać Onew twarzy. Że mógł sobie wybrać inne miejsce, inną porę, w ogóle inną rozrywkę, a najlepiej siedzieć w domu z żoną. W końcu to była wina tamtego człowieka, że zgotował sobie taki los, a nie wina Minho.
Poza tym, bijąc się sam ze sobą, w nagle znienawidzonym szpitalu zaczął udzielać się jeszcze więcej niż zazwyczaj. Tym samym sypiał jeszcze mniej, o ile to w ogóle możliwe, przez co umysł mógł wpaść w jeszcze większą paranoję. Choi starał się to jednak ignorować, powtarzając w duchu jak mantrę „Będę lekarzem, będę lekarzem, będę ratować ludzi”. Cóż, jakieś efekty to dawało, ale na pewno nie na tyle, by na długo uciszyć wyrzuty sumienia. Dlatego starał się, i zmuszał, i prowadził ze sobą wewnętrzne monologi, i powtarzał bratu, że go kocha, i dalej się zmuszał, i chciał zapomnieć, i tak bez przerwy. Jego życie stało się pasmem nieustającego zapominania, żałowania, rozpaczy i wmawiania sobie, że wytrzyma.
Koniec końców, „zaprzyjaźnił się” z Onew i Taeminem. Chociaż taką prawdziwą męską przyjaźnią ciężko to było nazwać… Ogólnie ciężko było to jakoś sensownie określić. Choi po prostu chciał ich pomagać w ramach pokuty za swój grzech, a oni chętnie przystawali na jego pomoc ze względu na swoje, bądź co bądź, trudne położenie. Poza tym mieli Pamyeola, a ktoś, kto się zna na medycynie, na pewno lepiej potrafił się nim zająć. Poza tym starszy Lee chyba nawet był zadowolony z nowego towarzystwa. A Choi zaczął odnosić wrażenie, że jego optymizm nie tylko dziwi jego osobę, ale tak samo jego najlepszego przyjaciela, Taemina.
Minho i tak się tym nie przejmował. Bardziej martwiło go rozcięcie na policzku, które teoretycznie goiło się nieźle, ale wyglądało odpychająco. Tak jakby ktoś w jego twarzy rył i rył cienkim dłutem, a w efekcie z rzeźby nic nie wyszło. Choi zaczął się zastanawiać, jakie nóż miał ostrze? Bo na pewno nie gładkie… Tak czy inaczej z tą brzydką szramą wiązał jeszcze jeden aspekt – czyli to, że Taemin się tym przejmował, nawet Choi się tym przejmował, a Onew się z tego śmiał. To nie było normalne. W pewnym momencie brunet doszedł do nieśmiałego wniosku, że starszy Lee również coś ukrywa. Cóż, w tym miejscu chyba każdy miał coś na sumieniu. Bardzo pocieszające.
Już bardziej dodawał mu otuchy fakt, że z kotem było lepiej. Mała kaleka z dnia na dzień czuła się lepiej. Choi, widząc to, oddychał z ulgą. Za pieniądze przeznaczone na leczenie kupił naprawdę dobre leki i wiedział, że jeśli one by nie pomogły, to raczej kot nie miałby wielkich szans na przeżycie. Jednak chyba w tak małej i kruchej istocie znajdowało się więcej chęci do życia niż w niektórych osobach, które je traciły na własne życzenie. W każdym razie Pamyeol wracał do zdrowia, wyglądał już nawet jak zwierzę, nie jak kupka kości, więc cieszyła się cała trójka. A kociak chyba polubił swojego nowego weterynarza, co bardzo dziwiło Minho. Skoro zwierzęta znały się na ludziach, ten kot powinien rzucać się na niego z pazurami.
Przemęczony Minho wrócił z uczelni do mieszkania. Nie miał na nic siły. Chciał się położyć i spać kolejny tydzień. Niestety nie mógł tego zrobić. Poza tym cała senność i zmęczenie ustąpiły panice, widząc, jak Minsoo próbuje dosięgnąć z górnej półki wielki nóż, który specjalnie Minho przed nim chował, tak na wszelki wypadek. Serce mu na chwilę stanęło, kiedy dostrzegł, jak chłopiec chwycił dwoma palcami trzonek noża, a ostrze nagle błysnęło przed jego oczami.
Brunet mało się nie zabił, robiąc wielkiego susa z progu kuchni aż do Minsoo. Złapał go mocno w pasie i odskoczył z nim w bok, a nóż z łoskotem upadł na podłogę. Być może gdyby Minho nie zareagował, ostrze okaleczyłoby chłopca, albo coś jeszcze gorszego… Nie, Minho wolał się nad tym nie zastanawiać. Cieszył się, że trzymał go, całego i zdrowego, a sam oddychał, chociaż na chwilę zapomniał, jak się to robi. Panikę powoli zaczęła zastępować wielka, wielka złość.
- Chyba ci sto razy mówiłem, że masz tego noża nie ruszać – warknął wyprowadzony z równowagi chłopak, stawiając Minsoo na podłodze, przy okazji próbując opanować drżenie nóg.
- Przepraszam, hyung – powiedział pospiesznie nastolatek, robiąc przestraszoną minę i od razu wyczuwając, że coś przeskrobał. – Nie chciałem…
- Nie chciałeś, to po co po niego sięgałeś?! – krzyknął na niego Minho, który chyba już nie potrafił opanować gwałtownej złości, która go ogarnęła. – Po co, dzieciaku?! Chciałeś sobie zrobić krzywdę?! Chyba ci mówiłem, że masz nie używać noży!
- Hyung… - mruknął przestraszony, wpatrując się w niego wielkimi oczami, w których widać było strach i skruchę. – Przepraszam, ale mama…
- Co mama? – przerwał mu natychmiast brat, przy okazji czując, że mu głupio, iż naskoczył na dziecko, które chyba zrobiło to niespecjalnie.
- Mama chciała, żebym jej przygotował obiad… - odparł po chwili nieśmiało Minsoo, spuszczając wzrok i chowając ręce za siebie.
- Co? – wydusił z siebie zszokowany Minho, wpatrując się w brata i zastanawiając się, czy przypadkiem nie zmyślił tego na poczekaniu, żeby starszy brat go nie ukarał.
- No, mama była głodna… Dałem jej jabłko, ale nie chciała… W ogóle nie chciała żadnego owocu… Stwierdziła, że chce jakieś mięso, to poszedłem i kupiłem, i chciałem zrobić, ale… potrzebny był mi nóż… przepraszam – dziecko spojrzało na Minho ze łzami w oczach, po czym po prostu go przytuliło.
Tymczasem starszy Choi stał jak słup soli, zesztywniały ze złości, z szoku i resztek strachu. Przez dobrą chwilę analizował to, co usłyszał, jakby musiał przetłumaczyć to sobie na swój własny język. Właśnie dowiedział się, że dorosła kobieta chciała, żeby dziesięciolatek zrobił jej obiad. Dziesięciolatek. Obiad. Nóż. Te trzy słowa kołatały mu się po głowie jak natrętne muchy, co jeszcze bardziej działało mu na nerwy. Nie wierzył, że osoba, która samotnie wychowała dwóch synów, no, raczej jednego, mogła być taka głupia. Pierwszy raz w życiu chciał spoliczkować kobietę, i to swoją własną matkę. Gotował się ze złości i nawet uścisk Minsoo, utwierdzający go w tym, że małemu nic się nie stało, go nie uspokajał.
Po kilku minutach stania jak zaklęty, delikatnie odsunął od siebie smutnego dziesięciolatka, po czym podszedł do pokoju matki. Wiedział, że nie powinien tam wchodzić, na pewno nie w takim stanie. Jednak tym razem nie zatrzymałaby go cała armia. Otworzył jasne drzwi, wszedł do środka, po czym nimi trzasnął. Wpatrywał się w plecy rodzicielki, która udawała, że śpi. Ewidentnie udawała, Choi był co do tego przekonany w stu procentach. Tym razem nie miał zamiaru się jednak z nią cackać, za bardzo przeciągnęła strunę.
Podszedł do niej i po prostu zerwał z niej beżową kołdrę, tym samym ukazując chudą, kościstą sylwetkę. Minho miał ochotę nią porządnie potrząsnąć, mimo to resztkami silnej woli się powstrzymał. Co nie zmieniało faktu, że z każdą sekundą w chłopaku wzbierało coraz więcej złości, coraz więcej rozczarowania, a także zwykła chęć dania upustu wściekłości i zwykłemu cierpieniu.
- Czy ty myślisz? – wycedził przez zęby, ledwo wstrzymując się od krzyków i rękoczynów.
- O co ci chodzi? – odpowiedziała pytaniem, takim tonem, jakby sama była nastolatką niedoświadczoną przez życie. Nie poruszyła się nawet, by łaskawie spojrzeć na syna, co tylko bardziej go rozjuszyło.
- O to, że Minsoo ma dziesięć lat, idiotko! – ryknął wściekle, a przez nagromadzoną frustrację zaczął ciężko oddychać.
- I co? Chyba najwyższa pora coś umieć zrobić w kuchni – odparła kompletnie niezrażona, chyba nie będąc świadomą tego, na jakie niebezpieczeństwo naraziła dziecko.
- Słucham?! Dziesięciolatek?! On ma się bawić i się uczyć, cieszyć się dzieciństwem, od roboty w tym domu jestem ja! Więc jak miałaś jakąś głupią zachciankę, to było poczekać na mnie albo ruszyć dupę i sama sobie zrobić! Tyle jeszcze możesz! Nie udawaj chorej! Bo czasem mam wrażenie, że jesteś zwykłą hipochondryczką, która ma wszystko gdzieś! I mnie sobie możesz olewać, ale Minsoo cię potrzebuje, ty stara jędzo!
- Nie obrażaj mnie – żachnęła się w końcu kobieta i łaskawie spojrzała na Minho, robiąc obrażoną minę. – Jestem chora i masz mnie szanować! Jak taki problem coś ugotować, mógł kupić coś gotowego!
- Czy ty się słyszysz?! – prychnął coraz bardziej wściekły chłopak, dłonie już zaciskając w pięść. – Nie rozumiesz, co ja do ciebie mówię? To jest dziecko, ty jesteś dorosłą, i ty masz być odpowiedzialna za niego, a nie odwrotnie! Wiesz, że mało nie spadł na niego nóż? Wiesz jak to się mogło skończyć? – powiedział już spokojniej, mając nadzieję, że to jej przemówi bardziej do rozsądku.
- No, ale nic mu się nie stało, tak? – odpowiedziała po chwili, trochę zbita z tropu, by następnie teatralnie westchnąć. – Wyjdź, nie awanturuj się z matką. Jestem taka zmęczona… - powiedziała znudzonym tonem i znów się położyła.
Z kolei Minho tak stał i trząsł się z gniewu. Obojętność matki i jej zachowanie uderzyło w niego chyba jeszcze bardziej niż to, że skopał człowieka na śmierć. W jednym momencie zapomniał o tamtym tragicznym wydarzeniu, a głowę gwałtownie zaczęło nawiedzać milion pomysłów na sekundę, jak jej powinien odpowiedzieć na to okrucieństwo. Bo skoro tak wypowiadała się o własnym synu, którego wychowywała, to jak miał inaczej nazwać jej zachowanie? Poczuł, że ma ochotę ją skrzywdzić…
- Słuchaj – warknął, po czym podszedł do niej i złapał ją boleśnie za ramię, aż pisnęła z bólu. – Nie będziesz się tak zachowywać. Urabiam się, żebyś miała jedzenie i leki, i żeby ci niczego nie brakowało, żeby Minsoo nie brakowało matki, która i tak jest do niczego. I radzę ci, nie denerwuj mnie. Uwierz mi, jestem zdolny naprawdę do wszystkiego. – Wyraźny nacisk położył na słowo „wszystko”. Poza tym obłęd w jego oczach chyba wystarczająco wystraszył kobietę, która zaczęła łkać.
Najgorsze w tym było to, że wcale nie kłamał. Właściwie on zrobił już to, co najgorsze, więc był zdolny do wszystkiego. W tym momencie czuł taką furię, że za siebie nie ręczył. A kiedy zorientował się, że zachował się jak wariat, że powiedział za dużo i że za bardzo go poniosło, wypuścił głośno powietrze. Wystraszył własną matkę, i to bardzo… Nie miał wyrzutów sumienia. Chyba je wszystkie marnował na to, co stało się wcześniej i nie miał siły przejmować się kimś, kto nie przejmuje się jego bratem. Spojrzał jeszcze raz przelotnie na kobietę, po czym wyszedł z pokoju, pożegnał się z Minsoo, mając nadzieję, że nie słyszał za wiele… Że nie słyszał, że jego ukochanego brata powoli ogarniało szaleństwo.
*
Nudził się. Nudził się bardzo. Siedział na skórzanej, jasnej kanapie wartej fortunę, wpatrując się w swoje buty, warte drugą fortunę. Dla niego było to najciekawsze zajęcie na tej imprezie. Innych osób nie chciał nawet zaszczycać spojrzeniem swoich kocich oczu. Uważał, że nie każdy zasługiwał na jego towarzystwo. Dlatego przemknęło mu przez myśl, że niektórzy naprawdę powinni być wdzięczni za to, że wielki Kim Ki Bum zaprosił ich do siebie. Bo dla niektórych osób był to pierwszy i ostatni raz.
Miał dość. Oni tylko tańczyli, rozmawiali, plotkowali, przyglądali mu się i próbowali do niego zagadać. Normalny człowiek byłby zadowolony, że jest taki popularny, że znajomi do niego lgną. Tymczasem Key pragnął, by cała ta zgraja bogatych dzieciaków zniknęła z powierzchni ziemi. Mógłby nawet ich powybijać, tak przynajmniej stwierdził w myślach, ale nie był jeszcze na etapie zabijania. Jednak wszystko było przed nim, a on nie posiadał czegoś takiego jak wyrzuty sumienia, więc tym bardziej nadawał się na pozycję mordercy.
W związku ze znużeniem i irytacją, zrodzonych z niewyobrażalnej nudy, zaczął zastanawiać się, co ma zrobić z resztą wieczoru. Cóż, noc była jeszcze młoda, a Ki Bum nie chciał jej przesiedzieć na grzecznym i nieciekawym melanżu, który – notabene – sam urządził. W każdym razie wolał zostawić ich samych, niż zmarnować kilka godzin ze swojego barwnego i niekoniecznie zgodnego z prawem życia. Wobec tego postanowił, że pojeździ sobie po mieście i wyda majątek na taksówkę. A nuż znajdzie jakiś ciekawy, podejrzany klub, dobrego dilera czy jakąś chętną panienkę czy chłopca. Podniósł się więc z gracją z miękkiej kanapy i ruszył przed siebie. Odprowadzały go spojrzenia zauroczonych dziewczyn. I płci brzydkiej. Key żadną z nich nie gardził.
Nikt nie zaprotestował, kiedy opuścił apartamentowiec, za który jego rodzice płacili kolosalne sumy. Zresztą, dla swojego ukochanego i jedynego synka zrobiliby naprawdę wszystko. A Key bez wahania by to wykorzystał. Wystarczyło, że przed nimi udawał grzecznego i ułożonego chłopaka, który skupia się na studiach, i jak ludzie w jego wieku – jakichś tam przyjemnościach. Dla niego to było już wielkim poświęceniem, bo nie znosił udawać kogoś, kim nie jest. O Kim Ki Bumie można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie można było mu zarzucić tego, że nie jest sobą i że dostosowuje się do innych. Co to, to nie. To inni mieli przyporządkowywać się jemu.
Jechał właśnie ulicami Seulu, zza taksówkowej szyby przyglądając się szybko mijanym obrazom miasta. Lubił je. Lubił tu żyć. Lubił ten pośpiech, zapracowanych ludzi, którzy pędzili w tę i z powrotem, ponieważ tyle mieli obowiązków. Lubił patrzeć, kiedy inni się męczyli, kiedy musieli zajmować się czymś, czym na pewno nie chcieli, większość życia spędzając na ulicy. Lubił się z nich śmiać, wiedząc, że gdyby go znali i wiedzieli, jak mu się wiedzie, zazdrościliby mu jak diabli. Key nie musiał nic. I to było piękne – mógł robić, co mu się żywnie podobało.
Dlatego to robił. Nie ograniczał się – ba, jego nigdy nie nauczono, że trzeba się ograniczać. Był rozpieszczonym dwudziestojednolatkiem, który miał w głębokim poważaniu nakazy i zakazy. Wychodził z założenia, że nikt nie może mu narzucić, jak ma żyć, bo on to wie najlepiej – w końcu nikt nie przeżyje jego życia za niego samego. W związku z tym to, co wyprawiał i czy według niektórych niszczył siebie, było tylko i wyłącznie jego sprawą.
Pamiętał, jak jeszcze w liceum, bodajże w pierwszej klasie, przyszedł do szkoły z tęczowymi włosami. Ponieważ taki miał kaprys i nic nikomu do tego. O ile uczniowie przyjęli to z entuzjazmem, to na pewno nie nauczyciele. A już najbardziej jego wychowawca. Wściekł się na Ki Buma. Najpierw urządził mu wzburzonym tonem pogadankę o tym, że jest niewychowanym smarkaczem, że nie może łamać szkolnych praw, że daje zły przykład, że nic go w życiu nie czeka, i takie tam. Potem siłą wyciągnął go do toalety i w przypływie frustracji oraz chęci nawrócenia zagubionej owieczki wsadził jego głowę pod kran, próbując zmyć tę tęczę na włosach Kima. Jednak nauczyciel w mniemaniu chłopaka przesadził, więc ten bez zastanowienia wyrwał się wychowawcy. Zaczął bluzgać pod jego adresem, by po kilku chwilach nieskrępowanych przekleństw dać mu w twarz, a potem po prostu zacząć go okładać kopniakami oraz pięściami. Key do tej pory nie wiedział, czy tamten nie miał na niego aż tyle siły, czy może był w takim szoku, że nie potrafił zareagować. W każdym razie wychowawca trafił na dwa dni do szpitala, a Ki Bum wyleciał ze szkoły, stając się jednocześnie jej legendą. Wtedy też dowiedział się, że jednak do pełnoletniości nie warto tak zawzięcie bronić swoich upodobań, ponieważ rodzice się wściekają i obcinają kieszonkowe. Nauczony błędem, całe trzy lata w nowym liceum był grzeczny i miły, a każdy uważał go za aniołka, nie mając pojęcia, co zdarzyło się w poprzedniej szkole. Key znów stał się ukochanym synkiem, który miał jeszcze większe kieszonkowe i wtedy też zrozumiał, że musi udawać jedynie przed rodzicami i w szkole, by mieć pieniądze.
Ki Bum uśmiechnął się uroczo na to sympatycznie wspomnienie. Dzięki niemu pojął, że jest materialistą i że tylko pieniądze dadzą mu to, czego pragnął. Z tą świadomością lepiej mu się żyło, ponieważ sam naprawdę był bogaty, a raczej jego rodzice, co sprawiało, że najzwyczajniej w świecie był szczęśliwy. Teraz miał przy sobie portfel wypchany banknotami i kartami, więc rozpierała go radość.
Przypomniała mu się rozmowa ze swoim kolegą, z którym razem brali amfetaminę. O tym, że w Seulu jest jedna dzielnica, do której nie powinny zaglądać nawet szczury. Pełna szumowin, podejrzanych ludzi, interesów i wszystkiego, co zepsute, złe oraz zakazane. Czyli miejsce idealne dla Keya. Aż przeklął pod nosem, że w ogóle mógł zapomnieć o czymś tak interesującym. W związku z tym, z nieprzyzwoitą radością oznajmił kierowcy, gdzie zmierzają. Mężczyzna spojrzał na niego przerażony i chyba chciał od razu zaprotestować, ale Kim mu na to nie pozwolił.
- Zapłacę podwójnie. Nie, potrójnie. Albo nie, ile pan chce – uśmiechnął się Key i wyjął cały plik banknotów, ostentacyjnie je przeliczając. Od razu zauważył minę i wzrok taksówkarza. Ledwo powstrzymał się od śmiechu. – No i jak pan się boi, może pan mnie wysadzić w jakimś miejscu, gdzie nikt nie zauważy taksówki.
Ki Bum wiedział, że odpowiednia suma zrobi swoje. Zawsze robiła. Ludzie, widząc duże pieniądze, natychmiast zmieniali swój tok myślenia. Niezła kwota, dostana praktycznie za nic, była dla nich darem od losu, uśmiechem na nowy dzień. Zdawał sobie też sprawę, że chwilę musi im zająć przeanalizowanie sytuacji, bo większość ludzi odczuwała ten irracjonalny strach, że jeśli coś jest łatwe, to na pewno podejrzane. I właśnie taki strach blokował ich przed zdobywaniem prawdziwych fortun i stawaniem się milionerami. Z tego powodu Ki Bumowi każdy wydawał się idiotą. Wyznawał zasadę, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Po co więc było w nie zaglądać, skoro koń mógłby coś odgryźć? Lepiej wziąć i nie wnikać w szczegóły, ot, cała filozofia.
Blondyn zapłacił niebotycznie wielką sumę za przejazd taksówką. Ale on był zadowolony, kierowca chyba też, chociaż zdecydowanie przestraszony, że zaraz go zaszlachtują i ciało wrzucą do rowu. Key nie potrafił dłużej ukrywać swojego rozbawienia, więc zaczął się radośnie śmiać, jakby za chwilę miał przekroczyć bramy Disneylandu. Mężczyzna spojrzał na niego jak na świra, który właśnie uciekł z zakładu psychiatrycznego. Chłopak mu się nie dziwił, w końcu co tacy taksówkarze mogli wiedzieć o życiu Kim Ki Buma.
Kim wysiadł z auta i z radością pomachał panu kierowcy, który chyba nawet tego nie zauważył, tak bardzo chciał stąd uciec. Po minucie faktycznie prawie nie było już go widać, co jeszcze bardziej rozbawiło Keya. Ruszył się w końcu z miejsca, rozglądając się z ogromnym zaciekawieniem po okolicy, jakby zwiedzał ruiny jakiegoś nawiedzonego zamku.
W każdym razie od razu poczuł, w którym momencie przekroczył zakazaną granicę. Było już późno, jednak kręciło się tutaj dość sporo podejrzanych typów. Ki Bum nawet nie musiał zgadywać, czego tu szukają, wiedział to. Zapewne gdyby sam był na głodzie, też by tego szukał. Jednak tym razem szukał innej rozrywki, dlatego bardzo szybko jego uwagę przykuł czerwony, neonowy napis „Dazzling Sun”, chociaż do przejścia miał jeszcze kilka kroków. Po drodze zdążył ominąć jakiegoś ćpuna, błagającego o działkę. Key dał mu taką kwotę, że powinno starczyć mu co najmniej na kilka. Ominął też kilka prostytutek męskich i damskich, ale nikt go za bardzo do siebie nie przyciągnął. Poza tym z ulicy wolał nie brać. Do tego najwyraźniej spodobał się dwóm panom, ale jedno spojrzenie i kilka przekleństw, a znaleźli sobie nowy obiekt westchnień. Kim tymczasem niestrudzenie zmierzał do upatrzonego burdelu, mając nadzieję na niezłą zabawę.
Stanął przed wejściem, widząc ochroniarza. Automatycznie wyciągnął sporo banknotów, chcąc je mu wcisnąć. Z doświadczenia wiedział, że tacy lubią brać napiwki za swoją ciężką robotę. Bez zbędnych ceregieli uniósł rękę, chcąc już wciskać pieniądze mężczyźnie, nawet na niego nie spoglądając. Jednak łaskawie uniósł swój wzrok, z czystej ciekawości i żeby po prostu wiedzieć, czy na pewno temu osobnikowi chce coś dać.
Spojrzeniem napotkał wielkie, brązowe oczy. Przez dobrą chwilę sądził, że światło dziwnie pada i dlatego wydają się takie duże. Stwierdził jednakże, że są tak duże z natury. Albo nie z natury. Ten ktoś, kto stał przed nim, musiał operacyjnie powiększyć sobie oczy, bo dla niego ta wielkość była nieosiągalna przez standardowego Koreańczyka. A może ten chłopak nie był Koreańczykiem? Tak czy inaczej po długim momencie osłupienia i wpatrywania się w to spojrzenie, zaczęła mu się rysować ogólna sylwetka. Był wysoki. I miał długie nogi, jak dla Keya – za długie. Do tego za pełne usta i za szerokie ramiona. Ogólnie wszystko było w nim „za” idealne. Przez głowę Keya przemknęła myśl, że wcześniej przedawkował i jest w niebie, chociaż za takie życie powinien skończyć zupełnie gdzie indziej.
- Wchodzisz czy nie? – zapytał zniecierpliwiony nieznajomy, obdarzając go chłodnym spojrzeniem. Może na inne osoby taki wzrok podziałałby jak kubeł zimnej wody, lecz na Ki Buma zadziałał zupełnie odwrotnie.
- Nie. Chcę ciebie – stwierdził pewnym tonem blondyn, pieniądze chowając z powrotem do kieszeni i nie spuszczając wzroku z bruneta, który chyba czuł się coraz bardziej zirytowany.
- Nie jestem… tym, kim myślisz, że jestem – wycedził przez zęby ochroniarz, groźne spoglądając na namolnego klienta.
- Nie obchodzi mnie to. Zapłacę, ile chcesz. Ile dusza zapragnie. Mógłbyś nie pracować do końca życia za jedną noc ze mną – mówił nakręcony i nagle rozochocony Key. Gdyby wierzył w coś takiego jak „miłość”, stwierdziłby, że w tym paskudnym miejscu trafiła go strzała Amora.
- Nie, dziękuję. Wchodź albo spadaj – warknął zdenerwowany chłopak.
- Nie. Powiedz mi chociaż, jak masz na imię – zażądał Ki Bum, nie odsuwając się ani o krok, chociaż miał wrażenie, że brunet chce się na niego rzucić, i to nie w przyjemnych celach.
- Minho – wycedził bardzo powoli chłopak, wzrok w końcu przenosząc gdzieś za Keya. – I wchodź albo się tu więcej nie pokazuj.
- Wchodzę – odparł krótko blondyn, po czym ominął Minho, tak że praktycznie się o niego otarł. Oczywiście musiał się obejrzeć, by jeszcze zlustrować swojego anioła od tyłu. Od razu w myślach stwierdził, że tyłek też ma zbyt idealny, by mógł być naturalny.
Niechętnie, bo niechętnie, ale udało mu się oderwać wzrok od Minho. Nie wiedział, gdzie ma iść, lecz wiedział, co ma zamiar osiągnąć. Za forsę dało się kupić wszystko i wszystkich, a taki ochroniarz w burdelu nie stanowił wyjątku. Musiał jedynie odnaleźć jego szefa, zwierzchnika, czy kogoś takiego, kto decydował o tym, co się tu działo. Przed oczami mrugnął mu średniego wzrostu blondyn z wielką szramą na twarzy. Zastanawiał się, kto tu taką ofiarę wpuścił, dochodząc do wniosku, że może niektórych kręcą takie blizny, nie jego sprawa. W każdym razie wpadł tu w konkretnym celu i musiał go osiągnąć za wszelką cenę, po prostu musiał. Bo niejaki Minho musiał być jego. Najlepiej tylko jego.
*
Nie dość, że miał dziś podły humor, jeszcze podlejszy niż zazwyczaj – o ile to było jeszcze możliwe – to teraz jeszcze bardziej zepsuł go jakiś chudy, namolny, tleniony blondyn. Nie rozumiał, skąd się tacy ludzie biorą, ale właśnie takich nienawidził najbardziej. Bogaty, pewny siebie, przekonany o tym, że wszystko mu się należy. Poza tym od razu poznał, że chłopak bierze, i to nie byle co. To też mu się nie podobało. Obrzydliwie bogaty narkoman – dla niego to stwierdzenie brzmiało niczym oksymoron, i to mało zabawny. Nie pojmował, czemu taki młody człowiek tak bardzo chciał zniszczyć sobie życie. I nie pojmował też, czemu ten snobistyczny dupek upatrzył sobie właśnie jego. Naprawdę wyglądał na męską prostytutkę? Nie sądził. Już prędzej na mordercę…
- Hej, ty, idź dziewiętnastki – odezwał się głos za nim. Choi obejrzał się i zobaczył swojego „kolegę”, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć. Zrobiło mu się niedobrze.
- Po co? – zapytał tylko, uciekając wzrokiem w zupełnie inną stronę.
- Nie wiem, i mało mnie to obchodzi. Lepiej zmiataj, inaczej serio będziesz miał kłopoty – zaśmiał się mężczyzna, po czym po prostu odepchnął zaskoczonego Minho i stanął na jego miejscu.
Chłopak miał ochotę rozszarpać go na strzępy, ale ostatkiem silnej woli się powstrzymał. Ostatnio każdego najchętniej by rozniósł… A jeszcze kiedy sobie przypomniał o incydencie z Minsoo, to zacisnął dłonie w pięść, a potem szybko je rozluźnił, żeby przypadkiem nikogo nie uderzyć… Wolnym, sztywnym krokiem wszedł do agencji, a potem po schodach, by sobie uświadomić, po co ma iść do pokoju… albo raczej kto go tam chce widzieć…
Stanął przed odpowiednimi drzwiami z numerem dziewiętnaście. Wcale a wcale mu się to nie podobało. Chciał się wycofać, wybiec stąd, i najchętniej znaleźć się w innym kraju, tam, gdzie nikt go nie znał. Chciał uciec, tak po prostu. Czuł się jak intruz, i to we własnej skórze, a całe to otoczenie jeszcze bardziej to odczucie potęgowało. Spotkanie z tym dziwnym chłopakiem tak samo. Nie miał ochoty już go oglądać, a zapewne w tym pokoju czekał on i roił sobie jakieś durne fantazje…
Nacisnął klamkę, a po chwili znalazł się w pokoju. Zamknął drzwi i oparł się o nie, przybierając pozę studenta znużonego codzienną rutyną. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wzrok wbijając w czerwoną ścianę. Tak jak się spodziewał – na łóżku leżał blondyn i intensywnie się w niego wpatrywał, jakby chciał wywiercić w jego głowie dziurę. Choi sam nie wiedział już, czy ma się śmiać, czy płakać, czy uciec, może wyskoczyć przez okno, a może dać dzieciakowi w gębę, żeby nauczył się porządku.
- Straciłem na ciebie majątek – zaszczebiotał radośnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku.
- Wiesz, gdzie ja to mam? – odparł beznamiętnie brunet, stwierdzając w duchu, że może metoda na ignoranta zadziała lepiej niż denerwowanie się.
- Tam, gdzie ja bym chciał poczuć ciebie? – odparł pytaniem na pytanie, kompletnie niezrażony postawą Minho, co nieco zbiło Choi z tropu, jednak nie dał tego po sobie poznać. – Po prostu poświęć mi noc. Opłaci ci się, naprawdę.
- Nie jestem dziwką – wycedził przez zęby ochroniarz, spoglądając w końcu groźnym wzrokiem na klienta, co chyba poskutkowało odwrotnie, niż Choi przypuszczał.
- Jesteś cudowny i chcę, żebyś był mój – odpowiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu jego rozmówca. – Przecież ty skorzystasz, i ja skorzystam, nie wiem, o co ci chodzi.
- O to, że znajdź sobie kogoś innego – westchnął zmęczony tą rozmową Minho. Chwycił już za klamkę, dochodząc do wniosku, że nie sensu przedłużać tej dyskusji, ale nagle poczuł, jak tamten oplata ramiona wokół jego talii. Przejechał szczupłymi dłońmi po jego brzuchu, zatrzymując się na pasku, do którego od razu zaczął się dobierać. Minho wybałuszył oczy, a po chwili wielkiego szoku, dość brutalnie odepchnął od siebie blondyna.
- Jeśli lubisz ostro, możemy się tak zabawić – zaśmiał się słodko blondyn, znów do niego podchodząc. Minho, gdyby mógł, najchętniej wtopiłby się w ścianę. Za to nieznajomy tym razem naparł na niego całym ciałem, muskając palcami jego policzek, a następnie usta.
Choi nie wiedział, co ma robić, wpadł w panikę. Jeszcze nigdy nie podrywał go drugi facet i wolałby, żeby tak zostało. Akurat swojej orientacji był pewny. Chociaż im dłużej patrzył na tego blondyna, zaczynał się zastanawiać, czy powinien być pewny jego płci. Im dłużej mu się przyglądał, tym zauważał coraz więcej walorów jego wyglądu.
Miał jasną, delikatną cerę, której zapewne zazdrościła mu niejedna dziewczyna. Do tego kocie oczy, niespotykane u skośnookich osób. Szczególnie ich odcień. Zastanawiał się, czy ten namolny chłopak nosi soczewki, czy może ma jakąś mieszaną krew, a może to przez narkotyki? Różne cuda przytrafiały się ludziom, którzy byli uzależnieni, więc może jego akurat spotkała zmiana koloru oczu. Pomijając jednak oczy, blondyn był bardzo szczupły i w głowie Minho kołatał się jeszcze przymiotnik „zgrabny”. Był po prostu atrakcyjny. Chociaż chyba Choi nie powinien tak myśleć, skoro był heteroseksualny… Jednak biorąc pod uwagę to, że powoli wariował, i to dosłownie, takie rozmyślania na dziwne tematy i o dziwnych ludziach przestały go przerażać czy zaskakiwać.
- Radzę ci się odsunąć, bo oberwiesz – powiedział groźnie Choi, odnosząc wrażenie, że to on bardziej boi się drobnego blondyna, niż blondyn jego rosłej postury.
- No to oberwę. Sado-maso nie jest mi obce – zaśmiał się i zaczął błądzić palcami po szyi Minho i wpatrywać się w nią tak, jakby była ósmym cudem świata.
- Jesteś psychiczny – stwierdził zdegustowany Choi, po czym chwycił go mocno za oba nadgarstki i odsunął jego ręce od swojego ciała. – Odwal się ode mnie.
- Coś ty taki niechętny? Nie podobam ci się? Każdemu się podobam – odpowiedział nieco obrażonym tonem Kim, a Minho w duchu stwierdził, że ma rację, po czym przerażony tą myślą potrząsnął głową.
- Ale mnie nie – powiedział nad wyraz spokojnie Choi.
- Podobam ci się – odparł natychmiast urażony chłopak, wpatrując się w swoją ofiarę.
- Nie. Nie rozumiesz po koreańsku? – warknął Minho.
- Nie! – prychnął blondyn, ale, o dziwo, odsunął się od niego. – Nie chcesz? Dobra, skoro tak… Będę cię męczył, aż nie pójdziesz ze mną do łóżka, jasne? – wycedził przez zęby.
- Jasne – bąknął Choi i czym prędzej wyszedł z pokoju, zostawiając w nim zbulwersowanego Kima.
Key zacisnął dłonie w pięść i aż krzyknął ze złości. Opadł na łóżko, z wielkim oburzeniem wpatrując się w ciemne drzwi, którymi przed minutą wyszedł obiekt jego pożądania. Nie pojmował, jak ktoś mógł zignorować jego zaloty. To było skandaliczne i zakrawało o zbrodnię. Ki Bum miał wszystko i przede wszystkim mógł mieć wszystko, więc tego całego Minho też zdobędzie. Jednak poczucie odrzucenia dało mu do myślenia, że jakimś cudem nie każdy będzie tańczył, jak Key im zagra. Nagle ta świadomość go przeraziła i jeszcze bardziej zezłościła. Wiedział, że będzie spokojny dopiero wtedy, gdy osiągnie swój cel. Nie obchodziło go jaką metodą uda mu się to osiągnąć, lecz sam skutek, którym miało być przywłaszczenie sobie Minho. Będzie jego, tylko jego.
- Nawet jakbym miał zabić, to będziesz mój – szepnął sobie pod nosem, chyba nie bardzo będąc świadomym swoich słów i tego, że ogarnia go nieznane dotąd uczucie.
Jedna uwaga, Key czytamy "Ki", jego pseudonim jest nieodmienny, wychodzi wtedy Kija :d
OdpowiedzUsuńUch, już nowy rozdział, a ja nawet nie skomentowałam tamtego, za co cię bardzo przepraszam. Jest mi podwójnie wstyd, bo tamten był taki z dedykacją dla mnie, a to wiele znaczy. W każdym razie, znasz moje zdanie o piątej części, więc chociaż połowicznie jestem zadowolona.
co do rozdziału, naprawdę nie lubię MinKey. Nie wiem, co takiego w nich jest, ale ich nie lubię razem. Ale się przełamałam, byłam ciekawa jak rozwiniesz ich historię. W sumie, Kibum pasuje na takiego bogatego dzieciaka-materialistę. I te tęczowe włosy (czytając o nich widziałam Sehuna w tych włosach ><). Przy nich dostałam wielkiego fangirlingu.
Jestem ciekawa tajemnicy Onew. Chyba, że coś wspominałaś, a ja jak zwykle zapomniałam. Nieważne. I cieszę się, że Pamyeol jest coraz zdrowszym kociakiem. Chociaż to w tym angstowym opowiadaniu jest szczęśliwe.
Nie było JongTae, ale nie szkodzi, potrzebuję od nich małej przerwy... cóż. Do MinKey niestety nie zdołałaś mnie jakoś szczególnie przekonać, ale nie byli źli (a uwierz, złe MinKey czytałam. Nieraz.), powiem nawet, że byli znośni.
Właśnie, jeszcze jedno. Bardzo denerwuje mnie mama Minho, jest taka... uch, nawet nie wiem, jak to opisać.
Daj z siebie wszystko
Levi.
Dziękuję za dedykację <3 <3 <3 Chociaż to co napisałaś nie jest żadną moją zasługą, bo ja po prostu nie mogłabym nie skomentować takiego cudeńka, więc ;p
OdpowiedzUsuńA przechodząc do samego rozdziału to nie mam pojęcia jak mogłaś napisać: "Koniec końców„zaprzyjaźnił się” z Onew i Taeminem"? Ja się pytam, jak można nie zaprzyjaźnić się z Onew i Taeminem, tym bardziej że są tu słodziakami... Wprawdzie słodziakami, których siły wyższe zmusiły na zejścia na nie najciekawszą ścieżkę, ale ciągle słodziaki ;p
I widać, że nam się Minho coraz częściej denerwuję xD Nie że się dziwię, bo co to za matka z niej... Z dziesiątkolatkami to się robi obiad wspólnie, a nie... Jak ma się chłopak nauczyć cokolwiek robić, jak nikt przy nim nie stanie i go nie nauczy? To Minsoo będzie miał trzydzieści lat i nadal będzie na siebie zrzucać noże... W ogóle to trochę się dziwię Minho, że nie zrobi strajku i nie zabierze Minsoo, zostawiając matkę na pastwę losu. Najpierw na próbę, a później, jak nie pomoże, to na dobre... Ja wiem, że to matka, ale jej zachcianki i zachowanie może kiedyś doprowadzić do śmierci Minsoo lub nawet Minho patrząc jak ten drugi się przepracowuje, a nie wiem czy kogoś kto z premedytacją zabija swoje dzieci można nazywać dłużej matką...
I Key~~ Dawno się tak nie uśmiałam jak na opisie jego charakteru, życia i w ogóle xD Taki niby oryginalny, a w sumie kroczy ścieżką milionów ku samozagładzie xD Fajnie, że czuje się wtedy sobą, ale oryginalne to, to nie jest... W ogóle śmieje się z ludzi którzy muszą uważać na każdy grosz, a sam podlizywał się rodzicom, by dostać większe kieszonkowe... Urocze ;p
" Lubił ten pośpiech, zapracowanych ludzi, którzy pędzili w tę i z powrotem, ponieważ tyle mieli obowiązków. Lubił patrzeć, kiedy inni się męczyli, kiedy musieli zajmować się czymś, czym na pewno nie chcieli, większość życia spędzając na ulicy. Lubił się z nich śmiać, wiedząc, że gdyby go znali i wiedzieli, jak mu się wiedzie, zazdrościliby mu jak diabli. Key nie musiał nic. I to było piękne – mógł robić, co mu się żywnie podobało." Czytając ten fragment przypomniało mi się powiedzenie: "Lubię pracę. Mogłabym patrzeć na nią godzinami" i uświadomiłam sobie jak śmieszne to powiedzenie, by nie było w realu wcale takie już wesołe nie jest, szczególnie jak jest się tym pracującym, a inni tylko się na to patrzą i to oni się zwycięscami w tej rozgrywce.
W ogóle nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że powyżej trochę pojechałam na Key, a w sumie wbrew jego stylowi życia wydaje mi się dość fajną postacią, która po prostu logicznie patrzy na świat. Nie ma sensu przejmować się rzeczami, których nie możemy zmienić, a całego świata na pewno nie zmienimy, więc teraz tylko teraz kwestia tego czy ktoś chciałby być miłosiernym Samarytaninem...
I tyle <3
MinKey ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńKocham ich, a razem to już w ogóle ich kocham! xD
Key jest cudowny, boski, idealny i go uwielbiam! <3 (chociaż biedny Minho, no ale... xDD). Cudownie go opisałaś i cudownie opisałaś jego myśli na temat Minho xDD No Choi ideał, oczywiście wszystko ma nienaturalne, ale ideał xDD Ehh... Ale jak go Minho może nie chcieć, no jak... Nie rozumiem go... xDD
No, a co do Minho... No to chłopak ma ciężkie życie. Matka jest głupia i tyle. No, ale Minsoo ma Minho, więc nie jest źle, chyba...
Ach i Pamyeol ma się już lepiej <3 To dobrze xDD
I czy już mówiłam, że kocham Keya? xDD Pewnie nie, kocham go ♥
No to ja tak oryginalnie: Key <333333333 Normalnie się zakochałam, ewidentnie. Bogaty, atrakcyjny i a przy tym psychiczny dzieciak, który myśli, że cały świat jest jego, no po prostu ideał... ja nie wiem, jak można go nie chcieć no naprawdę. Minho to ma już i tak tyle problemów, że jeden więcej mu nie zaszkodzi, zwłaszcza taki, poważnie xD Przecież jego się nie da nie kochać. no xDDD
OdpowiedzUsuńCo do Minho to ja bym serio na jego miejscu brata zabrała po prostu i tyle. A matka niech sama sobie radzi, a nie będzie ofiarę z siebie robić i ściągać synów na dno, bo to już poniżej krytyki po prostu.
No i oczywiście cudownie, że Panyeol ma się już lepiej, taki zwierzak to skarb <33 Tylko niefajnie, że Onew taka brzydka blizna została, mogłaby się jednak ładniej ta rana zagoić...
I w ogóle Dongyeol niech szaleje dalej, bo chcę następną część jak najszybciej, bo to opowiadanie jest boskie, bohaterowie są boscy, zwłaszcza jednen, ale to wiadomo, no. I tyle, bardzo ambitny komentarz, wiem xD