poniedziałek, 21 października 2013

Ten ostatni raz ~ Część I

Samo się to pisało. Znów... Nie wiem dlaczego, ale tak wyszło. W sumie... wyszło chyba dobrze, chociaż śmiem sądzić, że mnie poniosło w uprzykrzaniu życia Taeminowi... Ale ja wcale nie chciałam, jednak on jest takim wdzięcznym bohaterem do tego... Tak czy inaczej, mam nadzieję, że się spodoba, szczególnie tej, która mnie zmusiła do pisania tego. :P



Jego smutna historia.
Tak jakoś wyszło, że niektóre za małe marzenia stają się niemożliwe.


Taemin patrzył na ścianę przed sobą, głęboko zastanawiając się, jakiej ona jest barwy. Na początku wydawało mu się, że jest po prostu czerwona. Jednak teraz, gdy tak się w nią wpatrywał od kilku minut, doszedł do wniosku, że to jednak jest bordowy. Po następnej chwili stwierdził w końcu, że ta ściana tak naprawdę jest rzeczywiście czerwona, tyle tylko, że mocno przybrudzona. W głowie zaczęła mu się kołatać wielce ambitna myśl, że powinni te pokoje odmalować, byłoby przyjemniej. Przynajmniej dla niego…

Jednak te rozważania przerwał mu krótki, nieprzyjemny dla jego ucha, przeciągły jęk. Na szczupłych biodrach poczuł mocny, zdecydowanie za mocny uścisk palców, przez co tylko paskudnie się skrzywił. Na szczęście nikt tego nie mógł zauważyć. Zresztą nie tylko ten dotyk sprawił, że poczuł się nieprzyjemnie. Sprawiło to przede wszystkim nasienie, które w sobie poczuł. O ile dla jego partnera była to cielesna rozkosz, tak dla niego codzienna rutyna, która powodowała u niego jedynie chęć pójścia pod prysznic, a potem natychmiast spać. Samemu, zdecydowanie samemu. Albo…

Odgonił od siebie niepotrzebne fantazje i opadł na łóżko z ciężkim westchnieniem. Przywołał na twarz nikły, trochę tajemniczy uśmiech, z niechęcią odrywając wzrok od jakże fascynującej ściany. W porównaniu z osobą, która za nim klęczała, ściana naprawdę była niezwykle interesująca… Mimo to, łaskawie uniósł się z poduszek i spojrzał na mężczyznę łagodnym wzrokiem, a przynajmniej taką miał nadzieję.

Patrzył na niego, niby się uśmiechając, ale tak naprawdę starał się skupić wzrok na czymś obok, przy okazji myśląc o czymś milszym niż ktoś, kto przed chwilą go przeleciał. A on nawet nie pamiętał jego imienia… Nieważne. Ważne, że klient zaraz sobie wyjdzie i być może więcej nie będzie musiał go ani oglądać, ani go czuć, ani na siłę wykrzywiać twarzy w uśmiechu, powstrzymując się od pobiegnięcia do toalety… Niby rutyna, ale pewne złe przyzwyczajenia się nie zmieniały. To nie było możliwe. W takiej branży.

Na oko czterdziestoletni, dość przystojny mężczyzna z obrączką na palcu, zaczął naciągać na siebie czarne spodnie, wpatrując się w chłopaka, który tylko zmienił pozycję na łóżku. Sam nie wiedział, po co to zrobił, chyba tylko po to, żeby móc przenieść wzrok z dala od niego. Dlatego tym razem, patrząc po prostu przed siebie, uśmiechnął się błogo, że ten zaraz wyjdzie. Nie rozumiał, czemu ten uśmiech był mylony z takim, który wyrażał zadowolenie. Kiedyś nawet zastanawiał się nad zapytaniem przypadkowego osobnika, który już sobie ulżył, czy naprawdę można być takim tępym. Doszedł jednak do wniosku, że skoro go posuwają i sądzą, że jemu jest dobrze, to naprawdę muszą być tępi.

Chciał zaśmiać się ze swoich własnych teorii, ale na szczęście się powstrzymał i tylko teatralnie westchnął. Tak jak oczekiwał, mąż jakiejś nieszczęsnej kobiety, która nie ma pojęcia, że ten płaci za tyłek jakiegoś małolata, od razu rozbudził się z błogości i znów zlustrował go pożądliwie. Tego Taemin też nie pojmował. Że podniecają ich takie dziwne, w gruncie rzeczy dość nienaturalne gesty. Pomijał już fakt, że kompletnie nie ogarniał umysłem obecności tego człowieka w tym pomieszczeniu. Tak czy inaczej, w duchu modlił się, by ten jak najszybciej opuścił ten pokój, zostawiając przy okazji jak największy napiwek.

Gdy w końcu mężczyzna ubrał się i w toalecie doprowadził do stanu, w którym mógł się pokazać innym ludziom, usiadł obok Taemina i zaczął głaskać jego udo. Ten tylko przygryzł wargę, w ogóle nie reagując, tylko wpatrując się w portfel, który właśnie został położony na łóżku. Czekał, aż zostaną z niego wyciągnięte pieniądze. Cóż, może te myśli nie należały do najbardziej szlachetnych czy cnotliwych. Ale o czym miał myśleć w tym burdelu, jeśli nie o jedynym pozytywie tego miejsca. Było tutaj źle, jednak przynajmniej kwoty były w porządku. Te kwoty, które on dostawał bez wiedzy suterena. Przynajmniej bez całej wiedzy… Ponieważ gdyby posiadał całą, Taemin nie zachomikowałby do tej pory dość sporej sumy. I to chyba jedynie dla własnej satysfakcji i przekonania, że coś mu się tutaj udaje…

Tak jak przewidywał, jego klient był hojny. W końcu tak jęczał i tak się podniecał uroczym Minnie, że zapewne nawet nie przeszło mu przez głowę, żeby skąpić. Tym bardziej, że najprawdopodobniej sądził, że on nie zbiednieje, a biednemu chłopakowi pomoże. Cóż, w pewnym sensie miał rację. Pomoże mu w tym, by jeszcze o jeden dzień przełożyć kompletne załamanie i szaleństwo. I tak z dnia na dzień, te dwa życiowe aspekty ulegały przesunięciu w czasie. Problem polegał tylko na tym, że Lee sam już się zgubił w tym, czy tego chce, czy nie…

Kiedy w końcu mężczyzna wyszedł, obiecując mu, że na pewno jeszcze się zobaczą, brunet westchnął z nieukrywaną ulgą. Z jego twarzy opadła maska rutynowego zadowolenia, a za to wykwitł grymas niechcianej codzienności, z którą musiał żyć. Musiał żyć, nie chciał wcale umrzeć. Sam się dziwił, że nie miał myśli samobójczych… Wywnioskował jednak, że w tym swoim marnym i wołającym o pomstę do nieba żywocie, miał cel. Cel, który chyba był gorszy niż chęć skończenia ze sobą, ponieważ niemalże niemożliwy do osiągnięcia… Ale łudził się, marzył o tym, pragnął tego najbardziej na świecie. Dlatego wytrzymywał wszystko, od bicia poprzez dawanie każdemu, kto miał czym zapłacić. Sądził, że ten niesprawiedliwy los mu to kiedyś wynagrodzi. Taką miał nadzieję – jedyną, jaka kwitła w jego sercu. Bo w umyśle miał zupełnie inną nadzieję… na zdobycie tej ukochanej osoby. Tylko tyle.

Pod prysznicem, pierwszy raz tego dnia, a właściwie już wieczora, poczuł ulgę. Ulgę, ponieważ letnie krople obmywały jego ciało, ale także umysł. Żadną tam duszę. Tego dawno się pozbył. Ale umysł, w którym panował nieznośny bałagan, którego nijak nie potrafił posprzątać. Wręcz przeciwnie – z każdym dniem stawał się coraz większy. Mimo to - nadal pod kontrolą. Mimo to nadal jego. Bo ciało już dawno przestało do niego należeć. Patrzył w lustro z obojętnością taką, jakby widział tam obcą osobę… Może widział? To nie było ważne. Ważne, że żył z nią we wspólnej zgodzie.

W końcu mógł wyjść na świeże powietrze. Chociaż ciężko było tak nazwać powietrze gdzieś na obrzeżach Seulu, gdzie kręciło się mnóstwo nieświeżych ludzi. To była dzielnica tych, którym coś po drodze nie wyszło i mieli pecha, trafiając tutaj. Najgorsze miejsce w tym mieście, zdecydowanie. Prawie że getto, z którego nie było ucieczki. Rewir samych wyrzutków – narkomanów, dilerów - zarówno narkotyków, jak i broni. Co za tym idzie, strefa narkomanów, bezdomnych, prostytutek, wszelkiej maści złodziei i tych, którzy nie potrafią zapanować nad swoją agresją. Terytorium marginesu społecznego, o którym reszta świata chciała zapomnieć, łącznie z policją, która tutaj nie zaglądała. Bała się, co było wręcz śmieszne, biorąc pod uwagę ich funkcję. Dlatego tym bardziej zaskakiwał fakt, że przybywali tutaj bogaci i na stanowiskach; niektórzy piękni, inni mniej; ci, którzy jedynie w takim miejscu mogli spełnić swoje chore fantazje albo zaopatrzyć się w jakieś proszki czy inne świństwa. Ci, którym nic nie brakowało, wręcz przeciwnie – nudziło im się w ich ułożonym, zblazowanym życiu, którego większość im zazdrościła. Dlatego chcieli posmakować tego brudnego, zakazanego owocu, który wydawał się tak niesamowicie pociągający z centrum wielkiego miasta, dającego tyle możliwości, oprócz właśnie tej jednej.

Jednym z takich owoców był Taemin. Słodki, uroczy, piękny, pociągający, niewinny… Lubili go tak określać, chociaż on sam szczerze nienawidził tych epitetów. Po prostu nienawidził. Nie uważał się za takiego ani kiedyś, ani teraz. I nigdy się za takiego nie miał zamiaru uważać. Zdawał sobie jednak sprawę, że ci, którzy z niego korzystali, marzyli o takim uległym, urodziwym chłopcu, który jest do spełniania ich dzikich zachcianek. A on musiał. Nie było dyskusji… Cieszył się jedynie, że nie mogli tak bić, by było widać. W końcu w takim interesie trzeba myśleć o wyglądzie, a dziwka z siniakami traciła na wartości. Jak to mówią, interes to interes, nawet w burdelu są zasady, a złamanie ich groziło wieloma nieprzyjemnościami. Chociaż akurat słowo „nieprzyjemności” było wielkim eufemizmem. I o tym właśnie Taemin przekonał się na własnej skórze albo raczej na skórze swojego klienta, który był dla niego zbyt brutalny. Został skatowany, a w szpitalu go nie odratowali. Jaka szkoda…

Po tym „incydencie” miał kilka dni spokoju. Inaczej rzecz ujmując – dostawał takich, którym w głowie nie siedział sadyzm, masochizm i te inne kuriozalne pragnienia, chwilami niebezpieczne dla zdrowia. On tego wszystkiego nie lubił, dlatego nawet się ucieszył – o ile w takim miejscu można mówić o radości z czegokolwiek – że może odetchnąć. Nie pociągały go jakieś dziwactwa. W ogóle nie lubił swojej… pracy. A seks lubił jedynie z jedną osobą, która przychodziła do niego raz w tygodniu. Aczkolwiek pasowało tu bardziej stwierdzenie „po niego”… Brał go jak chciał całą noc, a Minnie marzył jedynie o tym, by tak było zawsze. Dla zwykłego człowieka to niewiele - pragnąć odwzajemnionej miłości. Ale dla takich jak on to była zwykła złuda, pomagająca przetrwać kolejnych nabywców jego ciała. Mimo tej prawdy, którą znał, wmawiał sobie, że w jego przypadku może być inaczej, że pewnego dnia los się do niego uśmiechnie. Że Kim Jonghyun go stąd zabierze…

Pomimo całego smutku i oczywistej ulotności tego małego pragnienia, naprawdę momentami czuł przepełniającą go nadzieję oraz przekonanie, że tak się stanie. Chciał tak czuć, chciał czuć, że czasem na tym świecie może triumfować sprawiedliwość, nie tylko gorycz cierpienia. Te wszystkie myśli brzmiały w jego głowie nader górnolotnie. Jak na zwykłego chłopca, który sprzedawał swoje ciało, to wydawało się ironicznie zabawne. Jednak gdy roztrząsał swoje życie co i raz, uznawał, że tak byłoby uczciwie.

W końcu praktycznie od narodzin miał pecha. Mieszkał w sierocińcu. Gdy podrósł, powiedzieli mu, że jego rodzice zginęli w wypadku – standardowa gadka, by nie skrzywdzić małego dziecka. Potem jednak dowiedział się, że matka była prostytutką, i mogła wpaść z byle kim… Dlatego wolał nawet nie zastanawiać się, kim mógł być jego ojciec. Za to ona – ta, która go urodziła – porzuciła go w szpitalu, by kilka godzin później po niego wrócić naćpana i zażądać, żeby jej go oddali… Ale nawet nie zdążyli zareagować, ponieważ umarła z przedawkowania. Cudownych miał rodziców, nie da się ukryć.

Potem trafił do jakiejś rodziny, której aktualnie nie pamiętał. Może i lepiej? Biorąc pod uwagę, że wzięli go tylko po to, by dostawać pieniądze na alkohol i inne nieciekawe sprawki… Wrócił do sierocińca, gdzie przesiedział kolejne dziesięć lat. Spokojny, niezauważony, coraz bardziej uroczy. Może dzięki temu miał tyle „szczęścia”, by ktoś się nim zainteresował i przygarnął do siebie… Na szczęście nie na długo. Jako dziecko trudno było mu pojąć, co takiego zrobił w swoim krótkim życiu, że przygarnął go ktoś, kto najzwyczajniej w świecie chciał go wykorzystać. Kochający przybrani rodzice okazali się chorymi zboczeńcami, którzy się do niego dobierali. Na szczęście wtedy był na tyle mądrym dwunastolatkiem, by zorientować się, że miłość rodzicielska tak nie wygląda. Uciekł do swojego domu dziecka, gdzie miał święty spokój. Potem dowiedział się, że tamtych państwa dorwano i zamknięto na bardzo długo za wykorzystywanie nieletnich i handel żywym towarem… Ciężko zaprzeczyć, że w tamtej chwili nie miał farta.

Lubił swoje życie w sierocińcu. Nie było smacznego jedzenia, panie były trochę niemiłe, koledzy czasem zabierali mu zabawki. Lecz tak było w porządku, taki stan rzeczy mu po prostu odpowiadał. I chciał tak spokojnie dożyć swoich dwudziestych urodzin, a potem znaleźć jakąś pracę i wynieść się na swoje śmieci. Nie miał wielkich ambicji, chciał po prostu trochę pożyć po swojemu…

Jednak los uznał, że chyba za dużo oczekuje. Co prawda żadna rodzina się nim już nie zainteresowała, co w sumie go cieszyło. Zainteresowali się nim natomiast jego starsi koledzy. Na początku były to zwykłe zaczepki, nic złego. Potem wprowadzili go w ich świat, przez co teoretycznie miał trochę lepiej niż inne dzieciaki. Jednak w praktyce się męczył. Cała piątka, bo tylu ich było, okręciła go sobie wokół palca. Mogli z nim robić co chcieli. A że on był bardzo naiwny i wydawało mu się, że zakochał się w jednym z nich, nie protestował… Nigdy nie protestował, dopóki nie uświadomił sobie, że to żadna miłość, tylko zwykła podróbka, marna imitacja jakiegoś uczucia, którego od zawsze mu brakowało. Było już jednak za późno na wycofanie się z układu… Mogli go brać kiedy chcieli i gdzie chcieli, każdy po kolei, a gdy się buntował, grozili mu, bili go, kazali klęczeć i „odwalać mu jego robotę”. Wyjątkowo sympatyczne towarzystwo. On jednak niedługo się tym przejmował, szybko dostosowując się do tego, że jest ładnym chłopcem do posuwania. Przyzwyczaił się.

Co jednak nie zmieniało faktu, że swoją urodę, którą zachwycali się jego „przyjaciele” – i nie tylko zresztą – zamieniłby na szczęście w życiu. Żałował, że takie transakcje były niemożliwe. Może wtedy to jakoś inaczej by się potoczyło – on nie wzbudzałby takiego zachwytu wśród mężczyzn oraz kobiet, ułożyłby sobie swoje życie po swojemu, nie rzucając się nikomu w oczy. Może wtedy też nie spotkałby swojego sponsora, który przyprowadził go w to miejsce, z którego nie dał rady uciec.

Przede wszystkim nie spotkałby Jjonga… Nie miał pojęcia, jakim cudem go pokochał. I to miłością obsesyjną. Chociaż równie dobrze można by to nazwać zwykłą obsesją. Zgubił się w tym wszystkim. Już nie obchodziło go, czy to miłość, czy nie. Jonghyun był. Istniał. Oddychał. Widywali się. Spotykał go w ciemnym pokoju. W tych ulotnych chwilach czuł, że żyje, że jest dobrze. Gdy mógł na niego patrzeć, odnosił wrażenie, że los się do niego pięknie i szeroko uśmiechnął, uchylając przed nim nieba. Kiedy się z nim kochał, czuł, że ma cały świat w swoich ramionach, że niczego mu już nie brak. Że ich splecione w gorącym uścisku ciała mogą tutaj zostać na zawsze. To nie było wiele, jednocześnie będąc nienormalnym. Koniec końców Lee Taemin nie był normalny.

Z głową w chmurach zszedł po drewnianych schodach. Nagle uderzyła go myśl, że akurat ten budynek nie jest taki brzydki. Wiadomo, że gama kolorów była tutaj raczej „zmysłowa” – dla niego po prostu barwy były ciemne i burdelowe, jak na takie lokum przystało. Ale ci bardziej rozmowni klienci woleli to ujmować w bardziej subtelny sposób, tak jakby faktycznie ta subtelność pasowała gdzieś, gdzie brało się czyjeś ciało za spore sumy. Prychnął na te swoje komiczne rozmyślania i niemalże niewidocznie pokręcił głową, gdy stwierdził, że myśli o bzdurach.

Nie umknęło mu jednak uwadze, że wzbudził poruszenie wśród panów, a także pań, którzy siedzieli przy barze, bądź też rozmawiali ze swoimi partnerami. Wiedział, jak wygląda, co nie zmieniało faktu, że ta wiedza była mu absolutnie zbędna, wręcz mu ciążyła. Tyle razy już słyszał zachwyty nad tym, jaki on śliczny; tyle razy widział te spojrzenia pełne pożądania, namiętności, słabości i pragnienia, a także tych pełnych zazdrości, że przestało to na nim robić wrażenie. Wolałby raczej, by patrzono tak na kogoś innego, by odetchnąć, rozluźnić się, nie czuć tego mrowienia na karku. Drażniło go to. Wcale nie potrzebował zdolności do tego, by każdy się za nim oglądał i chciał go przelecieć. Gdyby mógł, oddałby ten wygląd komu innemu, byle komu, nie wahałby się ani sekundy…

Na szczęście przemknął się przez dość skąpo oświetlone pomieszczenie, z którego co chwila ktoś szedł na górę. Ominął też ochroniarza, który miał za zadanie nie wpuszczać takich, którzy wyglądali na niewypłacalnych. Miał też pilnować, by pracownicy za daleko nie odchodzili… Lee nie miał takiego zamiaru. On w ogóle nie miał zamiaru nigdzie iść. Chciał znaleźć tylko pewną osobę.

Rozejrzał się. Słońce już dawno zaszło, chociaż niekiedy myślał, że nawet słońce bało się zaglądać do takiej brudnej strefy. Tak czy inaczej, poczuł na skórze swoich ramion chłodny powiew wiatru. Uśmiechnął się pod nosem. Lekki wiatr należał do nikłego zestawu rzeczy, które Minnie w istocie lubił. Nie chciał jednak stać i głupio się uśmiechać, wzbudzając tym zaciekawione spojrzenia. Przemknął się pod średnio wyglądającymi budynkami i usiadł na lekko zniszczonym krawężniku obok blondyna, który z apetytem jadł jakąś słodką bułkę. Na ten widok też się uśmiechnął, by po chwili poczuć, jak chłopak kładzie mu na kolanach papierową torebkę.

- Nie było z czekoladą, zwinąłem z truskawkami – wymamrotał z pełnymi ustami Onew, spoglądając z uwagą na Taemina. – Koniec na dziś?
- Chyba tak – wzruszył ramionami, by od razu wziąć się za jedzenie. – Coś dziś w ogóle mało ludzi.
- Tak – przytaknął mu Jinki, a gdy przełknął, nachylił się nad uchem bruneta. – Wymieniają dziś towar, niektórzy nawet się dziś tutaj nie pokazują…
- Rozumiem – skwitował krótko Lee i westchnął, po czym przez kilka chwil przeżuwał bułkę w kompletnej ciszy. – Zarobiłem dziś trochę.
- Ja też. Na jakimś małolacie, który kazał sobie zrobić dobrze… - odparł dziwnym tonem starszy z nich, spoglądając zamglonym wzrokiem w niebo. – Ja nie wiem, czego tacy bogaci gówniarze tutaj szukają… Żal mi ich.
- Mnie nie – przyznał cicho Taemin. – Szukają sobie przygód, sami tego chcą, a że czasem ich ktoś pobije, przeleci w ciemnym kącie czy okradnie ze wszystkiego, to tylko ich wina.
- Tak, wiem, że z nas dwóch to ja jestem tym bardziej wyrozumiałym – stwierdził ze śmiechem.

Lee nic nie odpowiedział, również się śmiejąc. Gdy skończyli jeść, siedzieli w ciszy. Nie odzywali się do siebie. Skoro nie było takiej potrzeby, woleli pomilczeć w swoim towarzystwie. Jedynym towarzystwie, za które nie dostawali pieniędzy i jedynym, gdzie nie musieli się rozbierać w wiadomym celu. Mogli na siebie liczyć, tak jakoś wyszło. Tak jakoś wyszło, że na drodze Taemina zjawił się Onew. I chyba tylko jemu mógł zawdzięczać, że tutaj przeżył…

Jinki należał do jednoosobowego zestawu osób, które lubił. On go po prostu lubił. Był jego przyjacielem i w tym chorym światku miał tylko jego. Zresztą, odwrotnie też to działało – Onew miał jego i to musiało im obu wystarczyć.

Taemin pomyślał, że dzięki niemu właśnie życie nie było tak do końca do niczego, ponieważ Jinki swoją osobowością go od tego końca oddalał… Na szczęście.

Dobrze, że mieli siebie.

3 komentarze:

  1. Ehh... I nawet nie wiem, co napisać... To smutne... W ogóle straszne... Co takiego Taemin zrobił, że ma takiego pecha w życiu... No po prostu... biedny chłopak... ;( W miłości pewnie też mu nie wyjdzie, właściwie to już nie wychodzi...
    Dobrze, że chociaż ma przyjaciela. Może chociaż nie czuje się aż taki samotny... Właściwie obaj się tak nie czują xD

    W ogóle, to podoba mi się xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham *.* Skomentuję tutaj za dwa rozdziały... bo tak xD Brak konkretnych argumentów.
    Obudziłam się o godzinę wcześniej niż powinnam, patrzę na bloga i skomentowałaś. Tyle wygrać <3
    Wchodzę na twojego, okej, są Szajniacy, mogę czytać. Wydaję mi się nawet, że kiedyś widziałam twój blog, ale to było jeszcze za czasów Levi-Anonima, więc nie jestem pewna ;p
    TAEMIN jest taki słodki <3 Mój ultimate bias jest kochany nieważne w jakiej historii się pojawi. Jonghyun mnie tu porządnie wkurza, a to coś nowego. Mam nadzieję, że powstanie z tego dobre JongTae, albo OnTae, albo Nie-Wiadomo-KtoTae ;p Ale jako shipperka JongTae chcę myśleć, że to właśnie tak się skończy.
    Pisz szybko następną część, bo ja taaaaak bardzo (wizaulizacja :<-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------∞-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------->) nie równe, no ale trudno ;-;
    Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju... Taemin jest tu taki biedniusi. Nic tylko podejść, przytulić... Chociaż po takich przejściach Taemin zapewne uznałby osobę, która chce go pocieszyć za taką co chce go wykorzystać... Ech... Życie...

    Ale ogólnie bardzo podoba mi się opis tego środowiska w którym teraz jest Taemin. W znaczeniu że w ogóle podziwiam Cię, że podjęłaś tak trudny temat - prostytucja, narkotyki itp. Choć szkoda, że to Taemin musiał być tą postacią, co w sumie nic złego w życiu nie zrobiła, a znalazła się tam, gdzie się znalazła... Tzn. to nie tak, że chciałabym, żeby znalazł się w tym świecie, bo coś przeskrobał, no ale... to takie smutne... Ogólnie to jest smutne, a jak sobie człowiek wyobrazi Taemina to już w ogóle - nic tylko wziąć paczkę chusteczek i beczeć nad jego biednym losem...

    Ale dobrze, że chociaż Onew tam jest z nim... We dwoje zawsze raźniej (chyba sama w to nie wierzę, że to w jakiś sposób to w większy sposób zmienia, no ale)... Chyba...

    OdpowiedzUsuń