wtorek, 31 grudnia 2013

Ten ostatni raz ~ Część IV

Wiem, miałam odpowiedzieć na komentarze i w ogóle, ale nie sądziłam, że tę czwartą część będę dodawać dopiero w Sylwestra. >< Dlatego niestety to musi poczekać, ale to do przyszłej notki, jak wstawię The Versatile Blogger. ;) A w skrócie- następna część powinna być szybciej, biorąc pod uwagę, że zrobiłam sobie już cały plan i wiem, co pisać - tak zawsze łatwiej. ^^ No i mam też nadzieję - jeśli chodzi o tę część - że Wam się spodoba tak samo jak reszta i że nie wyszłam jednak z wprawy. Tym razem rozdział krótszy, ale to nic, bo taki miałam w sumie plan. :) Tak więc miłego czytania, no i korzystając z okazji...

Szczęśliwego Nowego Roku~!
Mam nadzieję, że będziecie się świetnie bawić w Sylwka, bo ja na pewno~! ;))) Miłej zabawy~~! <3


„Pospiesz się i wymaż te pożegnania,
Które rozprzestrzeniły się czernią na niebie
Tak bardzo chcę zostać obok Ciebie
Jednocześnie nie mogąc się zbliżyć
Nie mogąc nawet na Ciebie spojrzeć
Ponieważ jestem cieniem, cieniem, cieniem”



Jak to u Taemina bywało, sześć kolejnych dni wlekło się niemiłosiernie długo. Niby nic nowego, niby wiedział to, czuł i powinien dawno temu się przyzwyczaić. W gruncie rzeczy tak było – przyzwyczaił się. Jednak tym razem zbliżający się wielki dzień miał się różnić od innych… i Minnie najzwyczajniej w świecie nie mógł się tego doczekać. Nawet widoczna sceptyczność Onew nie dawała rady sprowadzić go na ziemię. Na ziemię sprowadzał go tylko Pamyeol, który chyba najwyraźniej się przeziębił. A wskazywał na to katar oraz kichanie, a te objawy z kolei z każdym dniem nie ustępowały, wręcz przeciwnie…

- On się po prostu przeziębił – stwierdził chyba setny raz Jinki, siedząc obok zwierzaka i próbując mu wytrzeć nos chusteczką, na co jednak kociak za nic nie miał zamiaru pozwolić. – No, Pamyeol, daj tego nosa…
- Ja go potrzymam – zaoferował się Taemin, zrywając się z krzesła i biorąc futrzaka na ręce. Ten jednak najwyraźniej wyczuwał, że chcą koniecznie zająć się jego katarem oraz smarkami, więc zamiauczał buntowniczo i przednimi łapami podrapał bruneta po rękach. Ten tylko się skrzywił i westchnął, łapiąc go za dwie przednie łapki, na co Pamyeol jeszcze bardziej się wściekł i zaczął syczeć. – No chwila! Wytrzymaj! A ty się pospiesz!
- No już, już – mruknął starszy Lee i podszedł do nich, próbując chusteczką trafić na nos kota, co było trudne, biorąc pod uwagę, że maluch kręcił głową w lewo i prawo. W końcu po zaciekłej bitwie Onew udało się osiągnąć cel, przy okazji czując na palcach prawej ręki pieczenie od zadrapań. – Kocie, jesteś strasznie złośliwy…
- Niech będzie, jaki chce – zaczął Taemin, puszczając zniecierpliwionego i rozzłoszczonego zwierzaka, który od razu pokuśtykał się do misek z jedzeniem – ale on jest chory, a tu nie ma żadnych weterynarzy i w ogóle…
- Zauważyłem – stwierdził po chwili blondyn, robiąc zamyśloną i nieco posępną minę, wpatrując się w jedzącego Pamyeola. – Problem w tym, że faktycznie nie mamy kogo poprosić o pomoc, poza tym wszelkie leki, jakie mieliśmy, dawno temu się skończyły i do tej pory nie były nam potrzebne… Poza tym i tak nie wiadomo, co mu dać i niby jaki lek załatwić…
- Wiem – spochmurniał raptownie brunet, podkulając nogi pod siebie. – Oby mu się nie pogorszyło… Poza tym… przecież on nigdzie nie wychodzi, więc jakim cudem się przeziębił…
- Pewnie był już podziębiony jak go wzięliśmy, a teraz o… Zresztą, choroby są bardzo zdradliwe, szczególnie przeziębienia. Będziemy musieli pomyśleć o tym intensywniej, ale teraz chyba obaj musimy iść – stwierdził spokojnie Onew, chociaż Taemin wiedział, że jego przyjaciel też wolałby zostać tutaj i zająć się małym podopiecznym.

Młodszy z nich się już nie odezwał, tylko westchnął ciężko, niechętnie wstając z podłogi. Napełnił obie kocie miseczki, pogłaskał Pamyeola i wyszedł, nie czekając na Jinkiego, który jak zwykle się ociągał. Tymczasem Minnie z krzywą miną szedł przed siebie, a nogi same go niosły. Nagle zapomniał o Jonghyunie, o zegarku, który ten mu obiecał, o całej nocy, jaka ich czekała – zapomniał o swojej nieszczęśliwej miłości na rzecz kalekiego kociaka, który się przeziębił.

Minnie, niestety, aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że takie istotki jak Pamyeol nie mają miejsca na tym świecie. Czuł też, że właśnie to, iż on oraz Onew uratowali kota na trzech łapach, było tak jakby oszukaniem natury, a raczej selekcji naturalnej, gdzie słabsze organizmy po prostu giną. A Pamyeol nie zginął, ponieważ zainterweniowali. Tak naprawdę to nie było fair wobec wszystkich wyższych czynników tej planety, ponieważ ich pupil zapewne miał po prostu paść w tych liściach z głodu. Jeśli wtedy tego nie zrobił, pewnie zrobi to teraz. Przeczuwał to. Chociażby z tej prostej przyczyny, że to, co miał dobrego w życiu, za każdym razem mu odbierano. Dlaczego więc Pamyeol miałby zostać u jego boku. I Onew. Onew też kiedyś odejdzie. A on zostanie sam.

Cała radość i ekscytacja wyparowała z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W tym przypadku jednak ta różdżka musiała należeć do jakiegoż złego czarodzieja lub czarownicy. Nagle zapragnął schować się pod ciepłym kocem i nie wychodzić z niego do końca swojego życia. I tak nic już go nie czekało. Właściwie czekało, kolejni klienci… Lecz to na pewno nie była zachęta do tego, by trysnąć radością.

Taemin w podłym humorze dotarł do pokoju, do którego zaraz miał zajrzeć Jonghyun. Jakoś nawet o nim zdążył zapomnieć. Zatopił się we własnych depresyjnych myślach, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że Lee praktycznie ich nie miewał. Nachodziły go bardzo rzadko, nieoczekiwanie oraz gwałtownie, tak jak w tym momencie. Wystarczała jakakolwiek błahostka, a on stawał się pogrążonym w rozpaczy chłopcem. Na szczęście tak gwałtownie, jak go nachodziły, tak samo odchodziły, za co Minnie był niezmiernie wdzięczny sam sobie. Przynajmniej wiedział, że żadna wielka depresja czy rozpacz się do niego nie przyczepi. Szczęście w nieszczęściu.

Z zadumy wyrwał go dopiero odgłos otwieranych drzwi. Prawie podskoczył na łóżku ze strachu, gdy ujrzał w nich Jonghyuna. Dopiero po chwili uspokoił się i uśmiechnął lekko, starając się wyrzucić ze swojej głowy nieprzyjemne życiowe przemyślenia. A żeby przyspieszyć ten proces, podniósł się z miejsca, nie czekając nawet na jakąkolwiek reakcję Jjonga. Zanim więc blondyn zdążył rozpiąć pierwszy guzik u swojej koszuli, Taemin już klęczał przed nim, dobierając się do jego rozporka. Kim nie protestował.

Gdy gdzieś w środku nocy kochali się, Minnie nagle olśniło, że przecież jego Jjong ma dla niego prezent, a przynajmniej obiecał, że będzie miał. Nagle też zapragnął, żeby Kim się po prostu pospieszył… Po kilku minutach z ust blondyna wydobył się głośny jęk i opadł na ciało Lee. Ten uśmiechnął się pod nosem, mając też pewność, że gdyby ktoś zobaczył teraz jego minę, wziąłby go za obłąkańca. Na szczęście nikt go zobaczyć nie mógł, co najwyżej Kim, ale Kim nie miał na to siły.

Leżeli tak kilka chwil, aż niespodziewanie Taemin zwalił z siebie Jonghyuna, który po orgazmie nie miał nawet siły się zdziwić czy zaprotestować. Zaskoczoną minę zrobił dopiero wtedy, kiedy Lee usiadł na nim, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, wbijając paznokcie w jego klatkę piersiową.

- Zegarek – upomniał się w końcu chłopak, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z Jjonga.
- Ach… - mruknął blondyn, najwyraźniej zapominając w ogóle o tym, że miał coś dla chłopaka. – W spodniach, w prawej kieszeni.

Minnie zrobił zaskoczoną minę. Spodziewał się raczej tego, że będzie musiał krzyczeć, denerwować się, wściekać, że nie dostał tego, czego chciał, że naprawdę będzie musiał zniszczyć zegarek, z którym nie rozstawał się cały tydzień… A tu proszę – niespodzianka. Naprawdę nie sądził, że Jonghyun to zrobi… A z drugiej strony go to zmartwiło. Chyba pierwszy raz w życiu miał niespodziankę… I był pewny, że w przyszłości będzie musiał za nią sporo zapłacić… Jednak nie chciał zawracać sobie tym głowy, chciał się cieszyć jak małe dziecko.

Zsunął się z Jonghyuna i od razu podszedł do jego spodni. Podniósł je i zaczął na oślep je dotykać, jakby przez swoją radość zapominając, gdzie znajdują się kieszenie. W końcu jednak uświadomił sobie ich umiejscowienie i od razu coś wymacał, przez co tylko wstrzymał oddech. Od razu wsunął tam dłoń, czując w palcach coś zimnego. Uśmiechnął się lekko, chyba nadal nie dowierzając w to, że naprawdę dostał prezent. Co więcej – nie dowierzał, że ktoś wywiązał się z obietnicy mu złożonej. To było chyba jednak dużo szczęścia na raz, co nieco go zmartwiło…

Wyjął z kieszeni zegarek. Przyglądał mu się kilka chwil, tak jakby bojąc się, że za moment ten „drobiazg” rozpłynie mu się w rękach, a piękny sen pryśnie jak bańka mydlana. Jednak nic się nie rozpłynęło, nic nie prysło. Ścisnął mocniej srebrną rzecz, by po chwili przybliżyć ją do twarzy i zobaczyć, czy po wewnętrznej stronie bransoletki jest napis, którego Lee sobie zażyczył. „Od Jonghyuna dla Taemina. Kocham cię.” On tam był, ten napis naprawdę tam widniał… A on nadal nie mógł w to uwierzyć.

Jednak umowa to umowa. Zdjął z lewego nadgarstka zegarek należący do Kima. Położył go na podłodze i szybko założył swój prezent, przyglądając mu się uważnie. Powoli na jego twarzy zaczął pojawiać się szeroki, niewinny uśmiech, tak bardzo niepasujący do całej tej sceny. Ale Minnie nie zdawał sobie z tego sprawy – z takim uśmiechem na ustach podniósł własność Jjonga. Podszedł do niego i wystawił do niego rękę, uważnie mu się przyglądając. Tymczasem Jonghyun tak jakby stracił tę swoją wręcz arogancką pewność siebie, patrząc na bruneta dość podejrzliwie, wyrywając mu zegarek i od razu go zakładając.

Żaden z nich się nie odezwał. Taemin w ogóle nie odczuwał takiej potrzeby, a Kim zdawał się być onieśmielony niewypowiedzianą radością Lee. A potem stało się coś, czego Minnie spodziewał się od momentu, gdy zobaczył swój zegarek – Jonghyun zaczął się ubierać, nie patrząc na niego, chyba w końcu zdając sobie sprawę, że jego dziwka ma na jego punkcie obsesję. Taemina wcale nie mierziła ta myśl, wręcz przeciwnie – może jeśli sobie to uświadomi, uświadomi sobie też, że musi coś z tym zrobić i tym czymś powinno być rzucenie jakiejś tam So Yeon dla niego, dla tego, który na pewno poświęciłby całego siebie dla Kim Jonghyuna. Był tego bardziej pewny niż tego, że kiedykolwiek żył. I jakoś ta myśl go nie smuciła – skoro wizją mogło być prawdziwe życie, jak normalny człowiek u boku kogoś, kogo się kochało.

*

Było około czwartej nad ranem, kiedy Jonghyun jechał ulicami Seulu, wracając swoim luksusowym, czarnym Jaguarem, którego oczywiście sam sobie nie kupił. Dostał go od swojego przyszłego teścia, który – całe szczęście – uważał go za idealnego kandydata na męża dla swojej ukochanej, jedynej córki. Która zresztą była tak samo głupia i naiwna jak ojciec, ale tym lepiej dla niego.

Już nawet nie pamiętał, jak się poznali, to nie było istotne. Ta dziewczyna w ogóle nie była istotna. Związał się z nią, upatrując w tym korzyści materialnych, nic poza tym. I chociaż byli ze sobą już od dwóch lat, a on miał nadzieję, że może do niej coś poczuje, to jednak nadal nie potrafił tego zmienić. Dla niego So Yeon stanowiła dobry interes, który ustawiłby go do końca życia. Dlatego też bardzo dbał o to, by nie wydało się, z kim i jak zabawia się raz w tygodniu.

No, a przecież zabawiał się z Taeminem. Nie dość, że był dziwką, to jeszcze męską, w najgorszej z najgorszych seulskich dzielnic. Kiedy sobie o tym przypominał, to chciało mu się śmiać. Już nawet nie chodziło o to, że to chłopak, a o sam fakt, że w takich miejscach szukał… czegoś. No właśnie, sam nie wiedział czego. Na pewno cielesnych uciech, to jasne, ale gdyby to był jedyny czynnik, to po prostu poszedłby do klubu ze striptizem czy w podobne miejsce. Albo nawet do zwykłego klubu w mieście i poderwał pierwszą lepszą napaloną dziewczynę, która wpadłaby mu w oko. Wiedział, że jest przystojny i potrafił to wykorzystać. I niestety boleśnie zdawał sobie też sprawę, że oprócz wyglądu nie miał za wiele do zaoferowania. Dlatego do perfekcji opanował to, jak wykorzystywać tę swoją zaletę, w związku z czym zdobył Kim So Yeon.

Kim So Yeon była rok starsza od niego i zapatrzona w niego od ich pierwszego spotkania. Nigdy nie sądził, że można aż tak łatwo rozkochać w sobie kobietę. Po prostu zapytał ją o drogę do pewnej restauracji, do której poszli już razem. A potem wszystko działo się bardzo szybko, być może za szybko, szczególnie dla niej. Jednak Jonghyun, który uważał, że złapał szczęście za ogon, nie miał zamiaru go puszczać. Taka szansa zdarzała się raz w życiu. Postanowił ją więc wyeksploatować najbardziej, jak się dało, bo zdawał sobie sprawę, że wszystko ma swój koniec i nic nie trwa wiecznie – banalne, ale prawdziwe.

Dziwnym trafem to jonghyunowe szczęście nadal trwało. Chociaż ostatnio dość często zastanawiał się nad tym, czy to jeszcze można nazwać szczęściem… Pieniądze pieniędzmi, pozycja pozycją, podziw podziwem, ale wszelkie ograniczenia męczyły. Nie mógł pozwolić sobie na wiele rzeczy, które uwielbiał, a jak sobie pozwalał, to tylko w ukryciu, a z tego nie potrafił się w pełni cieszyć. Na początku było mu łatwiej, teraz znużenie dawało się we znaki.

Jeszcze niedawno urocza, ładna i naiwna So Yeon stała się nagle zazdrosną marudą. Zauważył też, że wcale nie należała do tych najładniejszych, a do tego była płaska z przodu, z tyłu… A to mu przeszkadzało. Chociaż było dość głupie, biorąc pod uwagę, że jego kochankiem był ktoś jeszcze bardziej płaski – chłopak o pełniejszych ustach niż ona, ładniejszych oczach i prawie tak samo szczupłym. Ponadto miał jaśniejszą i delikatniejszą cerę, niezniszczoną przez kosmetyki czy za dużą ilość słońca. Zawsze, kiedy dopadały go właśnie takie myśli, śmiał się. I to sam z siebie – bo chyba najwyraźniej sam nie wiedział, czego chciał.

Miał jednak pewność, że nie chciał się żenić z So Yeon. Gdyby nie poświęcił już tyle, gdyby to skończył wcześniej, nie brnął w całe to przedstawienie, to może rzeczywiście zrezygnowałby z bogactwa uzyskanego najłatwiejszym sposobem. Teraz sądził, że jest na to za późno i że za wiele poświęcił – aż dwa lata życia – by to zaprzepaścić. Wydawało mu się również, że skoro nie jest do końca szczęśliwy, to los odpłaci mu w zamian za to tym, że jego zakazany romans się nie wyda. W końcu So Yeon miała przynajmniej znaczenie materialne, Taemin – żadnego.

A przynajmniej tak mu się wydawało od początku ich układu. Ot, atrakcyjny, młody, dobry w łóżku, z którym łączyła go tylko miłość fizyczna. Przynajmniej z jego strony. Upartość Taemina zaczęła go jednak męczyć tak samo, jak narzeczeństwo z So Yeon – znajdował się między młotem a kowadłem. Nie raz i nie dwa rozważał opcję, by zerwać kontakt z nim, ze wszystkimi z tej złej dzielnicy, nawrócić się na dobrą drogę i odgrywać rolę przykładnego narzeczonego oraz przyszłego dziedzica wielkiej, świetnie prosperującej firmy. W sumie czasami nachodziła go myśl, że jest największym idiotą chodzącym po tym świecie. W końcu tylko taki idiota mógłby narażać wspaniałą przyszłość na rzecz nic niewartej męskiej prostytutki.

Największy problem pojawiał się znów w tym samym miejscu – czy na pewno nic niewartej? Jeśli by tak naprawdę było, to nawet by sobie nim nie zaprzątał myśli. Owszem – nadal miałby go na uwadze, ale jedynie jako zbędny balast i skaza na jego życiorysie. Wtedy wystarczyłoby nie pokazywać się w podejrzanym miejscu i tyle. Lecz to wcale nie należało do najłatwiejszych rzeczy, a skoro tak, to trzeba było zacząć się martwić stanem swoich – skądinąd – płytkich emocji. Jonghyun miał ten kłopot, że nigdy nikogo nie kochał i chyba nie potrafił obdarzyć żadnej osoby głębszym uczuciem. Do tej pory mu to nie przeszkadzało, ale aktualnie za mocno się tym przejmował, by to zignorować. Nie dość, że sam nie wiedział, czego chce, to nie wiedział też, co czuje i jak ma z tym wszystkim sobie poradzić, by przypadkiem nic nie wyszło na jaw.

Te dziwne i nieznośne przemyślenia towarzyszyły mu całą drogę do Gangnam, gdzie mieszkał w jednym z apartamentowców razem z So Yeon. Gdy zaparkował na podziemnym parkingu, na swoim stałym miejscu, oparł się tylko wygodniej na siedzeniu kierowcy, tępo patrząc przed siebie. Nie chciał wracać do mieszkania, jednak nie miał wyjścia. Już od dłuższego czasu wmawiał swojej narzeczonej, że w piątki chodzi z kumplami, jeszcze z liceum, do ich ulubionego baru, by się odstresować czy wyluzować. W myśl zasady „Przezorny zawsze ubezpieczony”, namówił kilku znajomych na to, by w razie czego twierdzili, że faktycznie piątkowe noce spędzają z nim. Oczywiście mieli tak twierdzić za pewną cenę, którą zaproponował sam Kim, sądząc, że na tym świecie nic nie jest za darmo. Po kilku tygodniach jednak okazało się, że zabezpieczył się niepotrzebnie, bo dziewczyna nie pytała nikogo o to, czy to prawda – ufała mu bezgranicznie, co w tych okolicznościach zdecydowanie było na jego korzyść. Dlatego lubił u niej tę cechę, co nie zmieniało faktu, że sądził, iż kiedyś za tę swoją naiwność będzie musiała zapłacić… Ale wtedy już nie będzie musiał się tym przejmować.

Wyszedł z auta i wolnym krokiem skierował się do windy. Gdy do niej wszedł, spojrzał w lustro naprzeciw siebie, by od razu odkryć na szyi malinkę, której wcale tam nie powinno być. Przez chwilę towarzyszyło mu uczucie lekkiej paniki, ale dość szybko się opanował, intensywnie zastanawiając się, jak to zakryć. Ostatecznie zdecydował, kiedy winda stanęła na dziewiątym piętrze, że wygrzebie z szafy szalik i będzie udawać, że ma anginę… Wiedział, że to dość bzdurny pomysł, jednak na szybko nie był w stanie wymyślić czegoś lepszego. Dlatego kiedy przekroczył próg wielkiego mieszkania, najciszej jak potrafił, przekradł się do pokoju, gdzie od razu dopadł do komody. Zdziwił się, że w sypialni nie ma So Yeon, co wcale go nie zmartwiło, wręcz przeciwnie, miał szansę na szybsze znalezienia czegoś, czym mógł zakryć „ozdobę” zostawioną przez Taemina. Po chwili wygrzebał jakiś gruby, granatowy szalik i byle jak oplótł nim szyję, byle tylko zasłonić malinkę.

- Myślałam, że wrócisz później, tak jak zwykle – zaśmiała się brunetka, przenosząc wzrok na Jonghyuna, który właśnie cicho wszedł do salonu i usiadł obok niej, całując ją w policzek. – Co ci się stało? Po co ci szalik? Aż tak zimno jest?
- Nie… - burknął Jjong i się uśmiechnął. – Po prostu gardło mnie boli, dlatego tak wcześnie skończyłem imprezę – zaśmiał się cicho, oplatając ramię wokół jej talii.
- No, ale widzę, że odebrałeś swoją przegraną w zakładzie… - powiedziała, patrząc na lewy nadgarstek chłopaka.
- Ach… no… Kumpel sobie żartował, że go sprzeda… - zmyślił na poczekaniu, mając nadzieję, że jego narzeczona nie ma zamiaru go wypytywać.
- No tak… Ten zegarek był bardzo drogi, spróbowałby go sprzedać… A jak się czujesz? – zapytała i się do niego przytuliła.
- Tak sobie… Może chodźmy spać, zmęczony jestem… - mruknął chłopak, odsuwając się od niej i uważnie na nią patrząc. – W ogóle może będę spać na kanapie, to cię nie zarażę… - szeptał dalej, by przypadkiem się nie wydać.
- No tak… - zaśmiała się So Yeon i sama przesunęła się w drugą stronę, tak że jego ramię osunęło się na kanapę. – Masz rację. Prześpij się tutaj, zaraz ci dam jakieś leki i przyniosę koc. Dobrze, że to weekend, inaczej musiałbyś iść do pracy, wiesz, że mój ojciec nie znosi, jak się opuszcza chociaż dzień…
- No wiem, rozumiem. Widzisz, wiem, kiedy chorować – zaśmiał się i zakaszlał, patrząc, jak brunetka idzie do sypialni.

Westchnął ciężko i przewrócił oczami. Z jednej strony naprawdę cieszył się, że dała mu święty spokój, po raz kolejny wierząc w jego dość tanie kłamstwa. Z drugiej za to bardzo dziwiła go jej „miłość” do jego osoby. A właściwie brak głębszej miłości… Tak bardzo upierała się, żeby z nią został, mówiła „kocham cię”, czasem nawet broniła przed ojcem, a gdy przyszło co do czego, bała się spać z nim w jednym łóżku. Sądził, że to dość płytkie, ale może tylko mu się wydało – w końcu z nich dwojga to raczej on mógł mieć skrzywione spojrzenie na miłość.

Ona już się do niego nie odezwała. Przyniosła mu koc, poduszkę, butelkę wody i jakieś tabletki na przeziębienie. Kim obserwował ją z uśmiechem, jakby dzięki temu szybciej mogła stamtąd wyjść i iść do sypialni. Rzeczywiście po kilku minutach zniknęła w ich wspólnym pokoju, a Jjong automatycznie zrzucił z siebie koc, pod którym było mu za gorąco.

Patrzył w sufit, chcąc stąd wyjść i nie wrócić. Właśnie uświadomił sobie, że chyba już wcale nie jest szczęśliwy. Spojrzał na swój zegarek, jakby mając nadzieję, że to ta godzina, która pozwalałby mu pójść na spacer bez podejrzeń. Było lekko po piątej, więc trochę za wcześnie na wyjście z przytulnego mieszkania. Przy okazji stwierdził też, że ten zegarek, który sprawił mu ostatnio trochę problemów przez nieszczęsnego Taemina, jest porysowany. A do tej pory nie było na nim ani jednej rysy. Znów tylko westchnął, zastanawiając się, co w takim razie działo się z nim przez ostatni tydzień. Czyżby chłopak go w ogóle nie zdejmował przez ten czas? W gruncie rzeczy nie powinno go to dziwić, biorąc pod uwagę jego ciągłe prośby o zostanie…

Ponownie przyłapał się na tym, że o nim myśli. Czy to w ogóle było normalne? Chyba nie. Zresztą, gdyby z nim było wszystko w porządku, to już dawno przestałby chodzić do tamtego burdelu, a właściwie – nigdy by się tam nie pokazał. Po co tam poszedł? Czego tam szukał? Pytania na poziomie pijanego filozofa, ale czasem sobie takie zadawał, kiedy już kompletnie nie wiedział, co ma sądzić o swoim „związku” z tamtym chłopakiem.

O ile nie rozumiał siebie, jego już w ogóle nie pojmował rozumem. Na początku jego miłosne wyznania go bawiły, sprawiały, że było mu żal chłopaka, podśmiewał się, że jest chory na umyśle, że kiedyś musiał bardzo boleśnie uderzyć się w głowę. Jednak im dłużej tam przychodził, im więcej razy go miał, im więcej z nim przebywał, tym bardziej przekonywał się, że z nim jest wszystko w porządku. Biorąc pod uwagę miejsce, w którym żył i zawód, który wykonywał… Dawał mu maksymalnie dwadzieścia lat, więc wolał się nie zastanawiać, ile Taemin już przeszedł w tak młodym wieku. Oczywiście sam nie był stary, ale kiedy rozmyślał o takich ludziach z marginesu jak on, to dochodził do wniosku, że on ma rajskie życie i woli męczyć się w narzeczeństwie, którego nie chce, niż martwić się o przyszłość.

Dlatego tym bardziej powinien skończyć z tajemnicami i więcej się przed nim nie pokazywać. Nie dość, że sam Taemin coraz rozpaczliwiej starał się zwrócić na siebie uwagę, to Jonghyun częściej o nim myślał – to już było niebezpieczne. Tym bardziej, że powoli zamazywała mu się granica tego, jak o nim myśli… Czy to jeszcze zaciekawienie, a może współczucie i politowanie, pożądanie? I niby dlaczego dał mu tamten zegarek?... Oto jest pytanie, na które nie potrafił sobie odpowiedzieć. Ze strachu przed tym, że wszystko się wyda? Może. Ale ta odpowiedź jednak go nie satysfakcjonowała. I być może przez te wątpliwości tak często dawał mu w twarz, by przekonać samego siebie, że Taemin jest nikim w jego życiu.

W każdym razie ostatecznie uznał, że zdecydowanie za dużo o nim myśli i że naprawdę od tego się pochoruje. Ułożył się więc wygodniej na kanapie i przykrył kocem, zamykając oczy. Tej nocy miał bardzo niespokojny sen.


4 komentarze:

  1. Głupi Jonghyun, głupi! ;__________;
    To przecież jasne, że będzie JongTae'owa miłość, ale on zaślepiony... ale cóż poradzić...
    Jej, nie mam pojęcia, jak to skomentować, tak szczerze *O* muszę dać sobie chwilę na przyswojenie informacji, you know...
    I poza tym, Tae dostał zegarek, tak się cieszę jego szczęściem; naprawdę nie nie zasługuje, prawda?
    I te rozmyślania Dinozaura o Lee... I malinka! Haha, uwielbiam ten fragment... Jej tam nie powinno być... a później pioruny i grzmoty... (co, mózgu?)
    Jak tak patrzę, to mało złożony ten komentarz, przepraszam. Ale jak wiesz, nie mogłam się doczekać tego rozdziału. I nie okłamałaś mnie, pojawił się przed końcem roku~
    Mam monstrualną nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybko~ bo uzależniłaś mnie tym opowiadaniem. I co, dumna z siebie jesteś? ;___;
    Hwaiting~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, biedny Pomyeol... ;( Ja mam nadzieje, że wyzdrowieje i w ogóle... Inaczej tego nie przeżyję... I ja się wcale nie dziwię, że Taemin o wszystkim zapomniał, bo był tak zajęty myśleniem o kociaku. Kotek jest ważniejszy od jakiegoś tam Jonghyuna xD
    Ale jest zegarek! xD No chociaż w tej kwestii się postarał ;p Przynajmniej tyle się Taeminowi należy ;p

    W ogóle... Jonghyun myśli... szaleństwo xDD Ale myśli na poziomie xD Niech on rzuci w cholerę tę kretynkę. Bosh... Od razu mi się ona nie spodobała ;p Chociaż chyba do siebie pasują głupi i głupsza ;p Tak czy inaczej mam nadzieje, że Jonghyun dojdzie do odpowiednich wniosków... (ale ja dużo od niego wymagam xDD).

    buu... znów nie jestem pierwsza... :( xDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatni komentarz w tym roku, pewnie wyjdzie mało ambitny ale trudno xD

    W każdym razie rozdział tak samo dobry jak poprzednie, nawet jeśli trochę krótszy. Najbiedniejszy to tam jest kociak i tak, mam nadzieję, że uda mu się oszukać przeznaczenie i wyjść cało z tej choroby... A co do reszty to cieszę się, że Taemin w końcu dostał jakiś powód do radości, niby prezent nie do końca szczery, ale jednak prezent od odpowiedniej osoby. Chociaż patrząc na przemyślenia Jonghyuna, to w sumie nie wiem, czy nie jest chociaż trochę szczery, bo ten to ewidentnie nie potrafi ogarnąć własnych uczuć. W sumie i tak ta cała rozkmina wydaje mi się aż za ambitna jak na niego, no ale xD Oby rzucił tą laskę niedługo, albo laska niech go rzuci, jeszcze lepiej, nawet będzie miał gdzie iść szukać pocieszenia ;p

    No, i to chyba tyle, na koniec jeszcze życzę, żeby rok 2014 był obfity w Wenę i żeby na tym blogu notki pojawiały się często, długie i tak samo dobre jak do tej pory albo nawet lepsze :))))

    OdpowiedzUsuń
  4. T.T Pamyeol... T.T Tak mi szkoda tego kociaka... Na miejscu Taemina, skoro udało mu się od Jonghyuna wycyganić zegarek to próbowałabym dalej i tym razem poprosiłabym o jakieś leki dla niego albo żeby go wziął do weterynarza lub coś... Nie wiem dlaczego Jonghyun miałby w takim wypadku pomóc, no ale jeśliby się zgodził to byłby to na pewno punkt zwrotny ;p

    I nie wiem czy jestem jedyną osobą, która czytając to doszła do takich wniosków, ale szkoda mi So Yeon... No dobra, wybrała Jonghyuna tylko ze względu na to, że był przystojny, co nie było zbyt mądre, no ale cóż... Z opisów które były dane do tej pory wynika, że jej uczucia są szczere, w przeciwieństwie do Jonghyuna, który po prostu był dobrym aktorem. No ale może zaskoczysz nas jeszcze jakimiś szczegółami z życia narzeczonej Jonghyuna, po których okaże się, że ona wcale taka kochająca i troskliwa nie jest xDD No dobra, chyba coś ze mną nie tak, bo mając tutaj SHINee napisałam kilka zdań o bohaterce płci żeńskiej. Widać szampan uderzył mi do głowy zanim nawet się go napiłam... Ech...

    A z okazji tego, że kończy nam się rok, to droga Haru chciałabym Ci podziękować, że przez cały rok dzieliłaś się z nami na tym blogu swoimi fanfickami i w ogóle jeszcze raz przypomnieć Ci, że jesteś kochana <3 <3 <3 Szczęśliwego Nowego Roku :D

    OdpowiedzUsuń