środa, 3 kwietnia 2013

Miłość zagrana na skrzypcach ~ Część I

Nie mam Weny ostatnio, a to tworzyło się w bólach, całe dwa tygodnie. Miałam taką wizję, skok na głęboką wodę, nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie, o ile cokolwiek wyjdzie. Chyba pierwszy raz w życiu piszę coś takiego, więc się starałam jak mogę. Ale w sumie nawet nie wiem, czy to się doczeka kontynuacji, bo to chyba za ambitne na mój prosty mózg. Tak czy inaczej uprzedzam, że to nie jest w ogóle oryginalne, schemat powielony, raczej nudny, ale musiałam to napisać. No i o. Trochę więcej szczegółów pod spodem, żeby od razu się nie zgubić. XD



Inspiracja: Orange Days
Gatunek: romans (?); alternatywa (!)
Bohaterowie: Junno x OC; reszta KAT-TUN; inni bohaterowie
Uwagi: uczuleni na banał nie powinni tego czytać
O czym: ciężko stwierdzić, w sumie tytuł chyba mówi wszystko



* * *

Tak ścigany przez czas, tamtego dnia, gdy miałem już dość
Właśnie wtedy nagle poczułem też odrobinę wolności



Czym jest wolność?

            Stała tam. Piękna, spokojna, niezależna. Lekki wiosenny wiatr rozwiewał jej długie brązowe włosy, które niesfornie opadały na pełną skupienia twarz. Pełne usta zaciśnięte w wąską linię świadczącą o tym, że wkłada w to całą siebie. Zmrużone oczy, przysłonięte przez długie czarne rzęsy, chyba wpatrujące się gdzieś w dal, tego nie był do końca pewny. Długie, jasne palce uderzające lekko i z wyczuciem o struny, które pod jej dotykiem wydawały się bardzo kruche i delikatne, chociaż wiedział, że fizycznie to niemożliwe. Smukła sylwetka kołysząca się jakby w rytm melodii wiatru, który jednocześnie współgrał z melodią wygrywaną przez jej dłonie.
            Stała tam. Na pewno go nie zauważyła, ale to nic. Ważne, że on ją spostrzegł i mógł podziwiać z daleka. Nie wiedział, co go tutaj przywiodło, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie los. Zastanawiał się też, jak jedna osoba może mieć w sobie tyle magii i grać tak magiczną muzykę? Jak jedna, zwykła dziewczyna, stojąca i po prostu grająca na skrzypcach, może tym wyrażać wolność… Był pewny, że ona była wolna i niezależna. Człowiek związany szarą codziennością, wypełnioną ograniczeniami i zasadami narzuconymi z góry, wypełnioną rutyną i nudą, w której nie odnalazł tego, co chce robić, biegnąc za tłumem, nie potrafiłby zaczarować muzyką… Jej się to udało.
            Stał tam. Obserwował ją w bezruchu, chociaż wiedział, że z tej odległości i tak go nie zobaczy. Nawet jeśli podszedłby bliżej, zapewne nie zwróciłaby na niego uwagi, ponieważ całą jej postać pochłaniała muzyka. A może to ona przywłaszczała sobie innych tymi dźwiękami. Nie wiedział. Miał jednak pewność, że właśnie tu i teraz zrozumiał, czym może być wolność. Nie czym jest, a czym może być, jeśli uwolni się od miejsca i czasu, w którym się najwyraźniej zatrzymał. Czuł też, że ona mu w tym pomoże i wyrwie z marazmu życia.
            Dźwięk skrzypiec wypełnił cały jego umysł i ciało, co pozwoliło zapomnieć mu o wszystkim. Czuł się tak, jakby przeniósł się do zupełnie innego świata, który wypełniony jest muzyką i radością. Czuł, że myśli, które nie dawały mu spokoju, odpływają gdzieś w siną dal, zostawiając po sobie świeżość niczym rześkie powietrze po burzy. Uśmiech sam wpełzł mu na twarz, gdy przebywał w tym dziwnym i nowym miejscu, ciesząc się każdą drobną nutą.
            Tego dnia, chyba po raz pierwszy w życiu, doświadczył najprawdziwszej w świecie wolności. I miłości w najczystszej postaci.

~*~

            - Junno! Junnosuke! Junno! Taguchi!

            Jednak chłopak nie słyszał swojego imienia ani nazwiska, które uparcie wołał jego przyjaciel. Patrzył w okno, a w jego głowie nadal rozbrzmiewała poranna muzyka, którą usłyszał i której nie potrafił zapomnieć. Chociaż może bardziej nie chciał? Tak czy inaczej, w myślach bez przerwy powtarzał tę czarującą i niepowtarzalną melodię. W prawdzie był pewny, że to znana kompozycja i wielu miłośników muzyki klasycznej poznałoby ten utwór po pięciu sekundach, skoro on sam nie jeden raz to słyszał. Jednak dźwięki, które wygrywała dziewczyna, były niepowtarzalne z tego względu, że wygrywała je właśnie Ona. Stwierdził, że skoro nie zna jej imienia, to powinien myśleć o niej jak o Wróżce. 

            - Taguchi, do jasnej cholery! – Maru nie wytrzymał i dość mocno kopnął Junno w nogę, na co ten w końcu zareagował sykiem bólu i oburzonym spojrzeniem.
            - Czego się drzesz? – zapytał zły.
            - Inaczej nie docierało. Od pięciu minut próbuję się do ciebie odezwać, ale ty normalnie odleciałeś – mruknął Yuichi, udając, że notuje to, co profesor od historii sztuki im opowiada. – Stało się coś?
            - Nic się nie stało – odparł niezbyt miło Junnosuke, ponieważ przyjaciel przerwał mu melodię, którą cały czas starał się jak najdokładniej zapamiętać.
            - Jasne…

            Obaj milczeli już do końca wykładu. Nakamaru skupiony na tym, co mówił profesor, a Junno wrócił do dźwięku skrzypiec. Chciał, ale nie potrafił skupić się na czymś innym. Przed oczami miał brunetkę, której jedna dłoń delikatnie pociągała za struny, a druga elegancko przesuwała smyczek.
            Tym razem jego rozmyślania przerwał nagły ruch. Koniec zajęć. Chłopak zerwał się ze swojego miejsca i wszystkich wyprzedził, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Chciał znów pobiec w tamto miejsce za uczelnią, na małe wzgórze, gdzie stał samotnie wielki dąb, pod którym ją zobaczył i usłyszał. Zazwyczaj nie chodził tamtą drogą, jednak dziś zrobił wyjątek, ponieważ miał dużo czasu. Teraz już wiedział, że będzie chodził tamtędy codziennie.
            Po pięciu minutach był na miejscu. Biegł, nie zatrzymując się ani na chwilę, czego w tej chwili żałował, bo zlał go pot. Jednak po kilku sekundach o tym zapomniał, rozglądając się gorączkowo za swoją Wróżką. Pod wielkim dębem nie było nikogo. Westchnął ciężko i pomyślał, że może to wszystko mu się przyśniło, a tajemnicza dziewczyna i skrzypce to jedynie wymysł jego wyobraźni. Potrząsnął głową i prychnął pod nosem. To niemożliwe. Nawet sny nie potrafią być tak idealne. Wiedział przynajmniej tyle.
            Wrócił na uczelnię, ponieważ za jakieś 10 minut zaczynała się teoria architektury. Poszedł najpierw na stołówkę, bo wiedział, że czeka tam na niego Maru, zapewne w towarzystwie Kame.  Tak jak się spodziewał, zastał ich w kącie przy oknie. Nie odzywali się do siebie, kończąc swój posiłek. Usiadł naprzeciw nich, patrząc to na jednego, to na drugiego zupełnie nieobecnym wzorkiem, roztargniony i zamyślony. Nakamaru zauważył, że przyjaciel zachowuje się co najmniej dziwnie.

            - Stary, co ci jest? Od rana nie jesteś sobą – rzucił Yuichi, wracając do swojego curry.
            - Co? – mruknął Junno i dopiero po chwili dotarł do niego sens słów. – Aa… jakoś tak… dziwny dzień dzisiaj jest…
            - Normalny – powiedział Kamenashi, patrząc na niego uważnie. – Za to ty nie. Zawsze jesteś skupiony, a dziś słyszałem, że nawet notatek nie robiłeś.
            - Każdy ma gorszy dzień – bronił się brunet, wpatrując się intensywnie w okno, jakby czegoś tam szukał.
            - Powiesz nam, o co chodzi, czy jednak nie? – zapytał Kazuya, również wyglądając przez okno i zastanawiając się, co takiego zobaczył tam jego przyjaciel.
            - Nie.

            Po tych słowach wstał i zarzucił sobie plecak na jedno ramię, po czym pognał do sali na teorię architektury. Wykładowczyni z tego przedmiotu była znana z tego, że nie uznawała spóźnień, a większości studentom, którzy w jakikolwiek sposób jej podpadli, skutecznie uprzykrzała życie. I chociaż należał do jednych z najlepszych studentów na trzecim roku architektury, tak wiedział, że nawet on nie miałby łatwego życia, gdyby wszedł dwie minuty później niż powinien. W ostatniej chwili dołączył do niego zdyszany Maru, mówiąc coś o tym, że powinien na niego poczekać.
            Wykład jak zwykle był nudny, a Nakamaru przysypiał, co jakiś czas podnosząc głowę, by po chwili zawisła nad notatkami. Junnosuke znów nie skupiał się na tym, co powinien, jednak tym razem nie zdziwiło to nawet jego przyjaciela. Akurat na tych wykładach ponad połowa studentów albo przysypiała, albo myślała o własnych sprawach. Grunt, by było cicho. Czasem Taguchi zastanawiał się, czy bycie miłym i spokojnym to przypadkiem nie klucz do sukcesu na wykładach prowadzonych przez Furukawę-sensei.
            Tego dnia mieli jeszcze kilka innych, mniej lub bardziej ciekawych, wykładów. Junno zniósł je cierpliwie, myślami będąc przy Yousei-san grającej na skrzypcach. Kiedy Kame i Maru zapytali go po zajęciach, czy idą do „ich” baru na piwo, odmówił, nie dając im ani chwili na dyskusję. Wybiegł z uczelni, zostawiając dwójkę przyjaciół kompletnie zdezorientowanych. Nie miał czasu się tym przejmować, pobiegł na wzgórze. Zdawał sobie sprawę, że dźwięk skrzypiec usłyszałby z dalszej odległości. Mimo to nie zwolnił kroku, mając nadzieję, że za chwilę usłyszy tę upragnioną melodię, która nim zawładnęła. Ostatecznie nadzieja umarła, kiedy stanął w miejscu, w którym poprzednio stała dziewczyna. Westchnął ciężko i wrócił do domu.

~*~

            - Jak minął ci dzisiejszy dzień? – zapytał ojciec przy kolacji, którą jadali razem tylko w poniedziałki.
            - W porządku – odpowiedział chłopak, mając nadzieję, że to go usatysfakcjonuje.
           
            I tak było. Resztę posiłku zjedli w ciszy, a kiedy skończyli, każdy poszedł do siebie. Junnosuke do swojego pokoju, a jego ojciec do biura, gdzie zapewne tworzył kolejne zamówione projekty albo sprawdzał materiały, które były potrzebne do budowy. Chłopak, siedząc nad zadaniami z matematyki, doszedł do wniosku, że ojciec miał zły dzień. Nie za bardzo go to zainteresowało. W tym domu nikt nikogo nie interesował.
            Odłożył notatki i zgasił lampkę, po czym położył się na łóżku. Zaczął wpatrywać się w sufit, którego i tak nie widział, ponieważ w pokoju panowała ciemność. Teraz zastanawiał się, ile godzin przesiedział w tamtym miejscu, skąd doszedł go magiczny dźwięk, i czy będzie mu dane go jeszcze raz usłyszeć. Zamknął oczy i po raz kolejny tego dnia odtwarzał sobie w myślach każdą nutę, każdy ruch jej jasnej dłoni, tę zaciętą minę. Dopasowywał każdy ledwo widoczny grymas na jej twarzy do szarpnięcia strun, do uderzenia smyczka. Starał się nawet przypomnieć sobie delikatny wietrzyk, który przywiał do niego jej muzykę. Z głową pełną dźwięków, zasnął.
            Obudził się, kiedy słońce wysoko już świeciło na niebie i bezczelnie raziło go w oczy. Spojrzał na zegarek. Mógł sobie pozwolić na opuszczenie pierwszych zajęć, więc z powrotem opadł na poduszkę. Po chwili raptownie wstał z łóżka, uświadamiając sobie, że pod wielkim, starym dębem, może już trwać jednoosobowy koncert. W 10 minut był gotowy do wyjścia.
            Miał rację. Stała w tym samym miejscu, co wczoraj. Grała też tę samą melodię, która znów przyjemnie rozeszła się po całym jego ciele, wprawiając w trans. Obserwował ją z pewnej odległości, takiej samej jak wczoraj. Wydawało mu się, że to „wczoraj” powtarza się, i że dziś czeka go identyczny dzień. Nie przejmował się tym długo, po prostu słuchał i patrzył, jak Yousei-san wygrywa magiczne dźwięki. W nocy, kiedy zastanawiał się, jak to możliwe, by taki ktoś istniał, doszedł do wniosku, że nawet jeśli to wytwór jego wyobraźni, to niech nie będzie to wytwór bezimienny. Dlatego nazwał brunetkę Yousei – wróżka.  
            Znów poczuł muzykę, która nie była tylko muzyką. Skrzypce znów dały mu to nikłe poczucie wolności i pewność, że może wszystko. Irracjonalne odczucie coraz bardziej go obezwładniało i usidlało. Zaśmiał się, kiedy pomyślał, że mógł się uzależnić. Jednak po chwili z jego umysłu odpłynęły wszelkie myśli i rozterki, a została jedynie dziewczyna i dźwięki.
           
~*~

            - …no i wtedy Asuka zaczął się kłócić z Hayashim-sensei, że projekt zrobił sam, i wcale nie jest ściągnięty od studenta, który robił to samo w zeszłym roku… słuchasz nas, Junno? – Maru urwał swoją opowieść i spojrzał wraz z Kame na zamyśloną minę przyjaciela.
            - Co? – chłopak spojrzał na dwójkę siedzącą przed nim, jakby ich nie znał. – Co? Przepraszam, zamyśliłem się…
            - Wiemy – stwierdził dość ironicznym tonem Kazuya. – Od wczoraj chodzisz z głową w chmurach. To do ciebie niepodobne. Zawsze jesteś uśmiechnięty i praktycznie bez przerwy się śmiejesz, ale od wczoraj chyba zapomniałeś, jak to się robi.
            - No właśnie – przytaknął mu Nakamaru z dość obrażoną miną. – My się tu produkujemy, a ty milczysz jak zaklęty i patrzysz się na nas, jakbyś nas nie znał.
            - Przepraszam – Junnosuke tylko spuścił głowę, bo zrobiło mu się głupio, ale po chwili powiedział coś, czego i oni się nie spodziewali – Wiecie, tak sobie myślę, że architektura nie jest dla mnie.
            - Co? – pisnął Maru. – Taa, i stwierdziłeś tak na przedostatnim roku? Uderzyłeś się wczoraj w głowę czy jak?
            - W sumie… można tak to określić – zaśmiał się Taguchi. – Wiecie… mój ojciec jest architektem, to logiczne, że też poszedłem na ten kierunek, żeby odziedziczyć świetnie prosperujący interes po ojcu… ale kiedy wybierałem studia, myślałem praktycznie, a nie o tym, co naprawdę chcę robić.
            Dwie pary oczu spojrzały na niego z kompletnym nierozumieniem. Teraz to Kame i Maru wyglądali tak, jakby siedział przed nimi ktoś zupełnie obcy. Taguchi zdał sobie sprawę, że brzmiał śmiesznie, więc po prostu roześmiał się, tak jak to miał w zwyczaju, kiedy sytuacja zaczynała się robić dziwna. Jego przyjaciele odetchnęli z wyraźną ulgą.
            - Nie no, wiecie, tak mi jakoś to do głowy przyszło – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Byłbym ostatnim idiotą, gdybym rzucił teraz architekturę, skoro niedługo ją kończę, a do tego mam dobre oceny.
            - Dobre oceny… z tego co wiem, to jesteś najlepszy na swoim roku, więc naprawdę musiałoby ci się coś w głowie poprzestawiać – stwierdził Kame. – I nie strasz nas tak. Poza tym w przyszłości masz mi zaprojektować dom moich marzeń.
            - No, mi też, mi też! – zaśmiał się Yuichi i cała trójka powróciła do jedzenia.

~*~

            Junno codziennie chodził dłuższą drogą, by posłuchać swojej Yousei-san. Całe pięć dni w tygodniu zatrzymywał się w tym samym miejscu, kilkanaście metrów przed dębem, by podziwiać i przenieść się do zupełnie innego, odrealnionego świata, gdzie istniała jedynie muzyka i nieskrępowana wolność. To było niesamowite uczucie, tak jakby ktoś podał mu jakieś narkotyki. Nie reagował na to, co działo się wokół. Reagował jedynie na dźwięk skrzypiec, a przed oczami miał jedynie dziewczynę.
            Na wykładach też nie uważał, co naprawdę zaczęło martwić jego przyjaciół, najbardziej Maru, który siedział obok i przyglądał mu się z boku. Zawsze skupiony i aktywny, teraz tylko siedział z zamyśloną i rozmarzoną miną, stukając o zeszyt palcem, jakby wygrywając jakąś tylko sobie znaną melodię. Dodatkowo, zamiast tradycyjnie chodzić do baru ich przyjaciela, za każdym razem wymyślał sobie jakąś wymówkę, mniej lub bardziej wiarygodną, jednak postanowili na razie mu wierzyć.
            On natomiast postanowił sprawdzić, czy Yousei-san była pod dębem i w weekend. Wstał w sobotę o nieludzkiej porze, o której wstawał, kiedy wybierał się na uczelnię. Dokładnie o tej samej porze co zawsze, stanął kilkanaście metrów od wielkiego drzewa. Jednak pod nim nikogo nie było. Spodziewał się tego, przygotował się psychicznie, że w sobotę nie będzie mu dane jej posłuchać, ale mimo wszystko, gdzieś w sercu, poczuł lekkie ukłucie zawodu. Przychodzenie tutaj stało się pewnym rytuałem, i zirytował go fakt, że został on przerwany.
            Spoglądał dłuższą chwilę na miejsce, w którym powinna znajdować się dziewczyna, wyobrażając się, że naprawdę tam jest. Zamknął oczy i usłyszał słabe dźwięki skrzypiec, które zdołał zapamiętać. Otworzył je i westchnął ciężko, po czym zaczął iść w kierunku dębu. Kiedy tam dotarł, zobaczył, że przed nim maluje się cudowny widok. Czyżby jego Yousei-san wybrała to miejsce dlatego, że ten piękny krajobraz pomagał jej wyobrażać sobie równie piękne dźwięki?
            Nie wiedział, co może siedzieć w jej głowie. Wiedział na pewno, że widzą to samo, coś naprawdę niesamowitego. Tokio z tej perspektywy wydawało się miejscem niesamowitym, magicznym, pełnym zieleni. Wziął głęboki oddech, jakby to miało mu pomóc w zrozumieniu, czemu ten skrawek wzgórza wydaje mu się taki niecodzienny. Niestety, nie doszedł do żadnego twórczego wniosku. Po prostu położył się pod rozłożystym drzewem, a pod głowę wsunął ręce. Obserwował przez dłuższy czas niebo, a także liście powiewające na wiosennym wietrzyku. Poczuł, że ten błękit nieba i ta zieleń dębu kołyszą go do snu…
            I kiedy miał wrażenie, że już za chwilę zaśnie, coś zaczęło łaskotać go w nos. Odgonił to ręką, z nadzieją, że już nie wróci, czymkolwiek to nie było. Jednak nie dało za wygraną. Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej, nawet nie otwierając oczu. Zaczął machać rękami na wszystkie strony, aż usłyszał znajomy śmiech. Spojrzał na chłopaka obok.

            - A ty co? Podziwiasz łono natury? – zaśmiał się Koki, siadając obok niego, a po drugiej stronie usiadł rozbawiony Kame.
            - No ostatnio wygląda tak, jakby zamienił się w jakiegoś nawiedzonego artystę, więc wiesz… - mruknął po nosem Kamenashi, bawiąc się piórkiem, którym wcześniej łaskotali Junno.
            - Bardzo zabawne – rzucił Taguchi z krzywą miną, bo wcale nie miał ochoty na ich wygłupy. – No, ale co wy tu w ogóle robicie, co?
            - Szliśmy za tobą – odparł oczywistym tonem Maru, który też się położył na trawie. – Zachowujesz się ostatnio jakoś dziwnie, nie jesteś sobą, więc myśleliśmy, że ten poranny wypad w sobotę ma z tym coś wspólnego.
            - Śledzicie mnie? – zaśmiał się Junno, mimo wszystko ciesząc się, że cała czwórka nie odkryła jego małej tajemnicy, którą nie chciał się z nikim dzielić.
            - Czasem trzeba – odpowiedział mu Ueda, który stał nad Tanaką i podziwiał widok rozciągający się przed nim. – Ładnie tutaj. Ale nie wierzę, że to jedyny powód, dla którego tu jesteś.
            - No to uwierz – odparł kąśliwie Junnosuke. – I co, aż wszyscy musieliście za mną iść? To musiało wyglądać co najmniej dziwnie…
            - Dziwnie nie dziwnie, na pewno ty jesteś dziwny. Powiesz mi, co ci jest, skoro już nawet nie odwiedzasz mnie w barze? – zapytał z wyrzutem Tanaka.
            - Ostatnio po prostu nie mam nastroju – wzruszył ramionami chłopak. – Chyba nie zawsze muszę mieć, nie?
            - No niby nie, ale jeśli to wiąże się z gadką o rzucaniu studiów, to nie wiem, czy można to zignorować – Kame spojrzał na niego uważnie.
            - Przecież mówiłem, że ja z tym żartowałem… Naprawdę macie mnie za takiego idiotę? – zaśmiał się.
            - A bo to wiesz? Przynajmniej od tygodnia nie wiemy, co ci w tej rozczochranej głowie siedzi – rzucił Koki.
            - Właśnie! – przytaknął Maru. – A ciebie nawet nie ciekawi, co się w świecie dzieje!
            - No, a co się takiego dzieje, hm? – zapytał dla świętego spokoju.
            - A to, że Tatsuya w końcu stoczy swoją pierwszą walkę na zawodach – rzucił dumnie Maru, jakby co najmniej on sam miał stanąć na ringu.
            - Naprawdę? – Junno z szerokim uśmiechem spojrzał na poważnego Uedę. – No to gratuluję! Od dwóch lat o tym marzyłeś.
            - Gratulować mi będziesz, jak wygram – stwierdził krótko chłopak, mimo to się uśmiechnął. – Będę walczył z Kobayashim, a on znany jest z tego, że ma mocną gardę, ale sam lubi zadawać dość dyskusyjne ciosy.
            - Dyskusyjne?
            - Takie, które nie wiadomo czy potraktować jako te poniżej pasa, czy jeszcze nie. Ale zazwyczaj mu uznają, i chyba to jest największa jego wada – westchnął Ueda.
            - No, ale ty go pokonasz swoją szybkością i sprawnością – rzucił Maru, machając w powietrzu rękami, imitując bokserskie ciosy. – A tak zmieniając temat, to idziemy dziś wszyscy do Kokiego, prawda? Jak masz znów wymyślić sobie jakąś kiepską wymówkę, to lepiej powiedz, że nie chcesz i po prostu dostaniesz w zęby.
            - Nie no, chcę, pewnie, że chcę – zaśmiał się Taguchi, ucieszony wieścią o sukcesie przyjaciela. -  No, ale chyba z samego rana nie zaczniemy pić piwa, co?
            - Nie, no nie – stwierdził Kame. – Ale możemy wpaść po ciebie po 18.00, tak sądzę, żebyś nie miał jak się wymigać. I w sumie ja teraz spadam na randkę. A właściwie się przed nią ogarnąć.
            - Z kim tym razem? I co tak rano? – zapytał Tanaka.
            - Nie tak rano – Kazuya spojrzał na zegarek. – I tak się jeszcze chcę przespać, ja tak rano w weekend nie mogę wstawać, mój organizm się wtedy buntuje. A z kim? Z Erin.
            - Jaką znowu Erin? Tydzień temu umawiałeś się z Haruką – prychnął Tatsuya, uważnie obserwując podnoszącego się z ziemi przyjaciela.
            - Tydzień temu to tydzień temu, a teraz to teraz – stwierdził spokojnie. – Dobra, to ja spadam, do zobaczenia wieczorem.

            Po odejściu Kame, reszta też się powoli rozeszła, stwierdzając, że i tak zobaczą się wieczorem, a też by chcieli dłużej pospać. No, może oprócz Kokiego, który musiał otworzyć swój bar. Junno, chociaż było mu głupio, musiał sam przed sobą przyznać, że ucieszył się, kiedy go zostawili. Chciał leżeć pod tym dębem cały dzień, w spokoju, i spać albo rozmyślać.
            Wyszło na to, że jedno połączył z drugim. Leżał z zamkniętymi oczami, a rozłożysta korona dębowych liści dawała mu przyjemne schronienie przed gorącym słońcem. Wyobrażał sobie, że znów stoi na pewną odległość od dębu, że słucha magicznej muzyki, i że wpatruje się w swoją Yousei-san jak zahipnotyzowany.  Nigdy by nie sądził, że się zakocha w taki sposób. Nigdy nie sądził też, że muzyka zacznie w jednej chwili zmieniać jego poglądy na życie i przekonania, którym był wierny.
            Śmiał się z przyjaciółmi z tego, że wspomniał coś o rzuceniu prestiżowego kierunku i planów na przejęcie dużej, świetnie prosperującej firmy architektonicznej. Jednak tak naprawdę i taki pomysł zrodził mu się w głowie. Przez całe swoje życie robił to, co kazał mu ojciec, ponieważ wiedział, że wykształcony i bogaty, źle nim nie pokieruje. Patrzył jedynie na to, by w przyszłości osiągnąć sukces i sprostać wszelkim oczekiwaniom, nie zastanawiał się jednak nad tym, czego on tak naprawdę pragnął. I boleśnie zdał sobie sprawę, że na pewno nie tego, kiedy słuchał dźwięku skrzypiec.
            Zadał sobie pytanie, które nasunęło mu się, gdy po raz pierwszy tu przyszedł. Czym jest wolność? W gruncie rzeczy nie wiedział. Wiedział na pewno, czym ta wolność nie jest. Na pewno nie ograniczaniem się do woli rodziców, co on robił w sumie przez całe 22 lata, a na pewno od czasu, kiedy mógł już o sobie decydować. Boleśnie sobie uświadomił, że od zawsze był od kogoś zależny, i to całkiem świadomie. Jednak do tej pory nie potrafił sobie odmówić komfortu, jakim było niedecydowanie, skoro inni to mogą zrobić za ciebie, i to lepiej, niż ty sam byś to zrobił. Smutne, ale prawdziwe. Jednak nie na tyle prawdziwe, by nie spróbować tego zmienić.
            Teraz jego decyzją było mocne postanowienie poprawy. I słuchanie muzyki Yousei-san.

~*~

            - No, no, Kame, chyba jednak nie upiecze ci się gra na dwa fronty – zaśmiał się Junno, gdy zobaczył, jak do baru wchodzi Haruka wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką.
            - Mnie nie interesuje, jak ty to załatwisz, ale jak jeszcze raz któraś mi pobije szklanki, to ty oberwiesz – odpowiedział spokojnie Koki, ale cała czwórka wiedziała, że tym razem nie żartuje, mimo wszystko zakup nowych kufli trochę kosztuje.
            - A skąd ja miałem wiedzieć, że ona tu dziś przyjdzie… - zawył Kamanashi, powoli oddalając się od kolegów, którzy całą scenę ratowania skóry zdecydowali uważnie obserwować.
            - Jak się laska wkurzy, to najwyżej Kame ci odda za to, co się pobije – zauważył Maru, biorąc łyk piwa i patrząc, jak przyjaciel ewidentnie wmawia dziewczynie jakieś tanie kłamstwo.
            - Już widzę, jak mi oddaje, będzie mi chciał wcisnąć kit – pokręcił głową Tanaka, po czym uważnie spojrzał na milczącego Uedę. – A ty chyba nie powinieneś pić, prawda?
            - Wiem, że nie powinienem – odparł z lekkim uśmiechem chłopak, po czym się napił, jakby chciał komuś zrobić na złość. – Ale może jeden kufel mi nie zaszkodzi. Poza tym, muszę to jakoś uczcić, nie? Potem nie będzie żadnej okazji, bo nie będzie czasu.
            - Już widzę, jak ty kończysz na jednym kuflu – zaśmiał się Nakamaru i spojrzał na zamyślonego Junnosuke. – Powiesz nam, o co chodzi, czy jednak nie?
            - Co? – zdezorientowany Taguchi spojrzał na Maru, a potem na trzy pary wlepionych w niego oczu. – O nic nie chodzi… nie wiem, czego wy ode mnie chcecie.
            - W sumie niczego. Ale nigdy nie chodzisz z głową w chmurach. A nawet jak chodzisz, to szybko ci mija. No i nie masz przed nami żadnych tajemnic, bo grzeczny chłopiec z ciebie – wyjaśnił mu Tatsuya.
            - Bez przesady. Po prostu taka pogoda – odparł wymijająco. – Poza tym niedługo egzaminy, a ostatnio nie idzie mi najlepiej… No i o.
            - Nie znoszę, jak przy mnie mówisz, że nie idzie ci najlepiej – zaczął z wyrzutem Yuichi. – Jesteś najlepszym studentem na roku, zawsze wychodzisz z każdej opresji, i w ogóle. Ja to powinienem się martwić. Nigdy nie byłem orłem, no i nauka mi ciężko przychodzi. I nie jestem ulubieńcem wykładowców.
            - Jak zwykle marudzisz – uśmiechnął się Junno. – Nie jestem niczyim ulubieńcem. Daj spokój. Po prostu głupi ma szczęście.
            - Jakby tak było, to on byłby najlepszy – Tanaka z wrednym uśmiechem wskazał na Nakamaru, który zrobił tylko oburzoną minę. – Ty jesteś z nas najmądrzejszy. Nie liczę Tatsuyi, ale on z natury jest milczący.
            - Zmieńmy temat, bo mnie gadanie o nauce i takich sprawach ogólnie dołuje – stwierdził Ueda.
            - Załatwione – usłyszeli nagle, gdy Kazuya z szerokim uśmiechem na ustach wrócił na swoje miejsce. – Wszystkie szklanki i inne rzeczy są bezpieczne.
            - No ja myślę – rzucił Tanaka, cały czas stojąc za barem. – Nawet nie wnikam, jak to załatwiłeś, grunt, że pokojowo.
            - Pokojowo, pokojowo, teraz tylko czekać, aż mu zrobi aferę na uczelni – zaśmiał się Maru.
            - Nie zrobi… Nie zna Erin. Poza tym powiedziałem jej, że jestem z nią przecież w stosunkach czysto przyjacielskich i niczego jej nie obiecywałem – wzruszył ramionami chłopak.
            - Aha, więc pewnie załatwi sprawę w domu, rycząc w poduszkę – mruknął Ueda i spojrzał na Kame. – Lubisz, jak kobiety przez ciebie płaczą.
            - Tak, uwielbiam, to moje hobby, myślałem, że wiesz – odpowiedział mu z krzywą miną Kamenashi i uważnie spojrzał na Taguchiego. – Dobra, ja wiem, że może jesteśmy nudni, ale powiesz nam, o co chodzi, czy będziesz tak myślał o niebieskich migdałach?
            - Już pytaliśmy. Stwierdził, że boi się egzaminów – zachichotał Koki.
            - I co? Myślisz, że my w tę ściemę ci uwierzymy? – Kame patrzył na niego krytycznie, jakby swoim wzrokiem chciał mu dać do zrozumienia, że dopóki nic nie powie, oni nie dadzą mu spokoju.
            - Um… - zaczął postawiony pod ścianą Junno, chociaż sam nie wiedział, co ma niby im powiedzieć. – Myśleliście kiedyś o tym, żeby grać na skrzypcach?
            Cała czwórka spojrzała na niego uważnie z niedowierzaniem wypisanym na twarzach. Nikt nic nie mówił, po prostu analizowali to, co przed chwilą usłyszeli. Taguchi był pewny, że są w niezłym szoku. Przecież on i muzyka nigdy nie szli ze sobą w parze. Po chwili bardzo pożałował, że w ogóle zadał tak abstrakcyjne pytanie. Skąd mogli wiedzieć, o co mu chodzi…
            - Wiesz co… - prychnął Maru. – Jak nie chcesz mówić, to nie. Ale ta ściema to jeszcze gorsza ściema niż egzaminy.
            - Muszę się z nim zgodzić – dodał Tanaka.
            - Jak wy nic nie rozumiecie… - mruknął pod nosem Junno, na szczęście nikt go nie usłyszał.

            Rozmowa jak zwykle potoczyła się swoim torem. Co u nich, studia, dziewczyny, rozgrywki baseballowe, przyszłość, przeszłość, co, gdzie, kiedy, po co. Ot, przyjacielskie pogaduchy w weekendowy wieczór. Bo niby co innego mogli robić? Poza tym, takie sobotnie spotkania w barze Kokiego stały się pewnym rytuałem, którego nikt nie naruszał. Gdyby tak się stało, że pewnej soboty któryś by tutaj nie zawitał, to oznaczałoby tylko tyle, że stało się coś złego.
            Junno ich słuchał, sam jakoś nie mogąc aktywnie uczestniczyć w rozmowie. Dali mu spokój, to dobrze. Tak czy inaczej nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to trochę nudne. Nie miał prawa nazywać jedynych przyjaciół nudnymi, ale jego tryb życia był nudny. On był nudny. Kolejne smutne odkrycie. Westchnął tylko ciężko na tę myśl, starając się dobrze bawić. Miał jednak niejasne wrażenie, że przez Yousei-san coś w nim pękło. Jeszcze nie wiedział co, i do końca sam nie był pewien, czy chce wiedzieć, bo czuł, że to mogło wiązać się z pewnymi konsekwencjami i decyzjami, których nigdy wcześniej by nie podjął.
            Czuł, że coś się zmieni. Jeszcze nie wiedział, co. Ale wiedział, że to nieuchronne, tak samo jak śnieg zimą, deszcz jesienią, wiatr wiosną i upał latem.
            Po czym zaczął się zastanawiać, jak to by było, gdyby jednak zimą nie spadł śnieg?


2 komentarze:

  1. Tak, skoro za ambitne dla Ciebie, to dla mnie też za ambitne, żeby to skomentować xD

    No, ale tak ogólnie motyw dziewczyny ze skrzypcami mi się podoba, a Junno ją ładnie nazwał xD I ciekawe, jak to się rozwinie i co się niby zmieni... ;p

    I w ogóle, czytając końcówkę, że jego życie jest nudne, przypomniałam sobie, że moje też... xDDD

    W sumie nie wiem, co mogę więcej napisać, ale mam nadzieje, że się doczekam kontynuacji xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow... To było głębokie... Po prostu - brak słów xDD

    Podoba mi się pomysł zrobienia z KAT-TUN studentów. Bardzo odważny krok, moim zdaniem, ja się na takie coś nie porywam, bo zawsze się boję, że jakbym coś takiego zrobiła, to nie byłabym już wstanie oddać żadnych cech charakteru osób, których imionami, bym się posłużyła... Jeśli wiesz o co mi chodzi ;p

    W ogóle to trudno mi jest sobie wyobrazić Junno nie uśmiechniętego, ale się starałam ;p Ale mam nadzieję, że w przyszłych rozdziałach znowu na jego twarzy pojawi się uśmiech ^^

    "(...)Po prostu głupi ma szczęście.
    - Jakby tak było, to on byłby najlepszy – Tanaka z wrednym uśmiechem wskazał na Nakamaru" - kocham ten fragment xDD

    I w ogóle to ja też mam nadzieję na kontynuację, jak coś :)

    OdpowiedzUsuń