Niel
siedział na łóżku, patrząc w okno, jakby za chwilę miał przez nie wejść L.Joe
mówiąc, że to nic takiego, że to zwykła fanka, której się coś uroiło, i że
naprawdę niczym się nie trzeba przejmować. Wcale nie chciał o tym myśleć, bo z
tych rozmyślań i tak nic dobrego nie wynikało, mimo to nie potrafił uchronić
się od dziwnych scenariuszy. Miał nadzieję, że może raper wpadnie tu normalnie,
drzwiami, razem z resztą zespołu i krzyknie „żartowaliśmy”, w końcu nie od dziś
wiedział, że chłopcy kochali mu robić żarty. Miał też nadzieję, że po tym wszyscy
się roześmieją, a Byung Hun mocno go do siebie przytuli.
Wzdrygnął
się więc, kiedy drzwi cicho się otworzyły. Ahn myślał, że wszyscy śpią powaleni
stresem, dlatego przez ułamek sekundy był pewny, że jeden z jego scenariuszy
się spełnia i wchodzi L.Joe. Jednak jakie było jego zdziwienie i przerażenie, gdy
zobaczył złego jak osa Chang Jo. Wiedział, że jeśli on zobaczy brak rapera, od
razu wszystko wyśpiewa i Lee mocno oberwie, zarówno od zespołu, jak i managera.
Ale przeraził się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, że chłopak zamyka drzwi na
klucz… Niel odruchowo wstał z łóżka i podszedł do okna, opierając się o ścianę,
jakby dzięki temu mógł się uchronić. Przed czym? Nie potrafił dokładnie sprecyzować,
jednak zdawał sobie sprawę, że maknae nie przyszedł tu na przyjacielską pogawędkę…
- No, to widzę, że dałeś mu zwiać oknem – rzucił Choi,
rozkładając się na łóżku, jakby był u siebie. Wziął do ręki książkę, którą Niel
czytał, ale po szybkim przejrzeniu rzucił ją na podłogę, przenosząc wzrok na
Ahn. – Obiecał ci coś za to?
- Nie wiem, o co ci chodzi – warknął Niel, przybierając pozycję obronną i patrząc na maknae z nieukrywaną niechęcią. – W ogóle, co ty tu robisz, nie masz lepszych zajęć do roboty?
- Przyszedłem do samotnego i utęsknionego przyjaciela, zabronisz mi? – wycedził Chang Jo, wstają na równe nogi, nie spuszczając wzroku z Niela.
- Tak... wyjdź stąd.
- Ty to sobie możesz – prychnął maknae, będąc w odległości jakiegoś metra od Daniela, na co ten aż wstrzymał oddech. – Myślisz, że ja nie wiem, ślepy jestem czy co?
- O czym ty mówisz… - Ahn zastanawiał się nad drogą ucieczki, niestety, czarno to widział.
- Nie udawaj głupiego, obaj dobrze wiemy, że się zakochałeś.
- Co?...
- Nie wiem, o co ci chodzi – warknął Niel, przybierając pozycję obronną i patrząc na maknae z nieukrywaną niechęcią. – W ogóle, co ty tu robisz, nie masz lepszych zajęć do roboty?
- Przyszedłem do samotnego i utęsknionego przyjaciela, zabronisz mi? – wycedził Chang Jo, wstają na równe nogi, nie spuszczając wzroku z Niela.
- Tak... wyjdź stąd.
- Ty to sobie możesz – prychnął maknae, będąc w odległości jakiegoś metra od Daniela, na co ten aż wstrzymał oddech. – Myślisz, że ja nie wiem, ślepy jestem czy co?
- O czym ty mówisz… - Ahn zastanawiał się nad drogą ucieczki, niestety, czarno to widział.
- Nie udawaj głupiego, obaj dobrze wiemy, że się zakochałeś.
- Co?...
Już poranne napomknięcie
maknae wyprowadziło z równowagi Daniela. Tak strasznie się starał, by nikt nie
odkrył prawdy, którą sam chciał zmienić, jednak mu się to nie udawało… Wcale
nie chciał czuć czegokolwiek do kolegi z zespołu, tym bardziej do L.Joe, wiedząc,
że nie ma nawet najmniejszych szans, ale to było silniejsze… Podobno miłość
jest ślepa, lecz Niel odnosił wrażenie, że jego była wyjątkowo ślepa, a na
dodatek wyjątkowo głupia i uparta. Nie rozumiał tego dość długo, ale kiedy
zrozumiał, starał się wesprzeć Lee, jednocześnie nie dając odczuć nikomu z
zespołu, że jest „inny”. Wiedział, że to przekreśliłoby jego karierę. Dlatego
cieszył się, że całe to udawanie i lawirowanie między L.Joe a resztą wychodzi
mu tak świetnie. Nie spodziewał się jednak, że Chang Jo jest taki spostrzegawczy
i najwyraźniej zawzięty na jego osobę… Nie wiedział jedynie, czemu…
- Nie wiem, o czym ty mówisz – powiedział wolno Niel,
starając się brzmieć wystarczająco przekonująco, ale drżenie jego głosu
zdradzało za wiele.
- Nie? – Choi niespodziewanie złapał za ramię starszego kolegi i mocno je wykręcił, sprawiając mu ból. Każdy wiedział (i widział), że maknae jest znacznie silniejsze od dość delikatnego Daniela. – A kto tak dba o tego idiotę, L.Joe? Przejmuje się każdym jego słowem i dba, jakby to dla niego miało jakiekolwiek znaczenie? Co, myślisz, że nie wiem, że jesteś pedałem i się w nim podkochujesz?
- Nie? – Choi niespodziewanie złapał za ramię starszego kolegi i mocno je wykręcił, sprawiając mu ból. Każdy wiedział (i widział), że maknae jest znacznie silniejsze od dość delikatnego Daniela. – A kto tak dba o tego idiotę, L.Joe? Przejmuje się każdym jego słowem i dba, jakby to dla niego miało jakiekolwiek znaczenie? Co, myślisz, że nie wiem, że jesteś pedałem i się w nim podkochujesz?
Ahn
wytrzeszczył oczy i postanowił wyrwać się z żelaznego uścisku, rzucając
przekleństwa pod adresem maknae. Siłowali się chwilę, jednak jedyny efekt to
taki, że Niel znalazł się na podłodze z wykręconą ręką, sycząc z coraz
większego bólu. Chciał krzyknąć, mając nadzieję, że reszta kolegów zareaguje,
jednak zanim zdążył to zrobić, Chang Jo podniósł go i rzucił na łóżko. Chłopak
chciał już wstać i rzucić się do drzwi, jednak maknae był szybszy i
przygwoździł go do łóżka całym swoim ciężarem. Ahn zaczął się coraz bardziej
bać, ramię go piekło i poczuł, że za chwilę zwymiotuje.
- Puść mnie…
Głos Niela
zadrżał, odwrócił czerwoną twarz od wściekłej twarzy Jonghyuna, modląc się w
duchu, żeby tylko ten z niego zszedł i go zostawił. Wszyscy znali porywczość i
upór maknae, oraz to, że kiedy czegoś chciał, potrafił być bardzo stanowczy i
brutalny. Sam nie raz mówił, że jak czegoś chce, to i tak to dostanie. Daniel tylko
błagał w myślach, żeby maknae go uderzył, pobił, zbił na kwaśne jabłko, ale nic
ponadto. Zacisnął oczy, by przypadkiem nie uronić łzy strachu i nie dać koledze
satysfakcji. Zdziwił się mocno, gdy poczuł, jak maknae z niego schodzi. Bał się
jednak otworzyć oczy, jedynie westchnął z wielką ulgą myśląc, że Chang Jo
znudziła się ta brutalna zabawa.
Usłyszał cichy,
jednocześnie niepokojący dźwięk. Otworzył oczy z szybko bijącym sercem i
spojrzał na chłopaka, który nad nim stał. Dźwięk wydawała klamra od paska, który
po chwili znalazł się na podłodze. Niel zamarł i czuł, że gdyby stał, na pewno osunąłby
się ze strachu na podłogę. Wolał wyłączyć myślenie i nie wiedzieć, co miał
zamiar zrobić Choi. Pisnął z przerażenia, obserwując maknae siłującego się ze
swoim rozporkiem.
- C-co ty…
Chang Jo… nie… n-nie rób tego… n-nie, proszę…
Tym razem
Daniel poczuł na policzkach słone łzy, nie mógł się dłużej powstrzymywać.
Chciał krzyknąć, lecz w ostatniej chwili Choi zatkał mu usta ręką, znów
zdecydowanie za mocno. Spojrzał z chorym podekscytowaniem na zapłakanego Niela
i zaczął dobierać się do jego spodni. Jednak chłopak dzielnie walczył i wyrywał
się, a Jonghyun, używając tylko jednej ręki, miał dość utrudnione zadanie.
Trochę to potrwało, zanim poradził sobie z rozporkiem swojej ofiary. Danielowi
mało oczy z orbit nie wyszły, gdy poczuł zsuwające się z niego spodnie. Ale
wtedy nadarzyła się też okazja na wezwanie pomocy. Przez to, że Chang Jo
brutalnie przekręcił go do siebie plecami, chłopak miał chwilę na krótki krzyk „Pomocy”.
Pragnął jedynie tego, by ktoś go usłyszał. Niestety krzyk ten jeszcze bardziej
zdenerwował maknae, który złapał go za włosy i przycisnął jego twarz do
poduszki.
W głowie
Niela odbywała się gonitwa myśli, co się teraz może stać. Próbował wstać,
zwalić z siebie chłopaka, ale był cięższy od niego i lepiej wiedział, co ma
zrobić, by poradzić sobie z niezdarnym Nielem. Starszy zaczął wyć w poduszkę, starając
się robić to na tyle głośno, by koledzy to usłyszeli. Choi jednak nadal trzymał
go za włosy, teraz zsuwając z niego bokserki, które Ahn trzymał najmocniej, jak
tylko potrafił.
- Hej,
chłopaki, co się tam dzieje?!
Obaj
usłyszeli łomotanie do drzwi i głos Ricky’ego. Daniel momentalnie poczuł
nieopisaną ulgę. Ktoś go usłyszał i miał zamiar mu pomóc, chociaż nie mógł
jeszcze przewidzieć, z jakim efektem. Jednak i chyba to zirytowało Choi, który
jeszcze żywiej zabrał się do swojego dzieła zniszczenia, bo inaczej nie można
było tego nazwać. Mimo to nerwy robiły swoje, i im pośpieszniej Chang Jo chciał
pozbyć się z Niela bielizny, tym bardziej mu się to nie udawało, a za drzwiami
było słychać już resztę głosów grupy. Ricky, C.A.P i Chunji walili i kopali w
drzwi jak opętani, przy okazji błagając, by ten wypuścił Niela, aż w końcu pod ich
naporem drzwi ustąpiły i cała trójka wpadła do pokoju.
Przez chwilę
stali zupełnie zamurowani widokiem, jaki zaserwował im Ahn z Choi. Ricky z
przerażenia mało nie upadł, ale Chunji go przytrzymał. Dopiero Minsoo otrząsnął
się z niemiłego szoku i zwalił z trzęsącego się Niela wściekłego Jonghyuna. Ale
ten nie zaczął się rzucać, jedynie zapiął spodnie i wypadł jak burza, przewracając
przy okazji Changhyuna i Chan Hee.
- Nie wierzę…
Słowa Yoo
zawisły w powietrzu, zakłócane przez szloch Niela. C.A.P postanowił ogarnąć
kolegę i założył na niego spodnie, po czym zabrał do salonu, usadził na kanapie
i zaczął mu robić jakie zioła na uspokojenie. Ahn był blady, roztrzęsiony i
zapłakany. Ricky i Chunji wrócili do salonu, nie wiedząc, co mają zrobić ze sobą,
z Nielem, z maknae. Nie mogli uwierzyć w to, co mogło się stać…
- Odbiło mu… - Lee chodził w tę i z powrotem, gorączkowo
się nad czymś zastanawiając i starając się wybić z głowy to, co zobaczył. – Co tu
się w ogóle dzieje… myśmy wszyscy powariowali czy co?! – usiadł na kanapie,
patrząc po kolei na każdego, bo odnosił wrażenie, że to wszystko to tylko zły
sen.
- Niel, dobrze się czujesz? – Yoo był kompletnie nieobecny, więc nijak nie zareagował na słowa kolegi, patrząc ze współczuciem na Daniela, który nie mógł się uspokoić. – Może idź spać? To znaczy, wypij melisę i idź spać… tak, to dobry pomysł.
- N-niedobrze mi…
- Niel, dobrze się czujesz? – Yoo był kompletnie nieobecny, więc nijak nie zareagował na słowa kolegi, patrząc ze współczuciem na Daniela, który nie mógł się uspokoić. – Może idź spać? To znaczy, wypij melisę i idź spać… tak, to dobry pomysł.
- N-niedobrze mi…
Chłopak
wstał z kanapy i pobiegł do łazienki, a w salonie zapadła bardzo ponura cisza.
Cała trójka popatrzyła po sobie smutnym wzrokiem, nawet się nie zastanawiając się,
gdzie mógł podziać się L.Joe czy Chang Jo. W tym momencie ich to nie obchodziło.
Były rzeczy ważne i ważniejsze, teraz ważniejszy był Niel i to, że jednak nic
mu się nie stało.
- Co by było, gdybyśmy nie zdążyli?... – głos Changhyuna
się załamał niczym u małego dziecka, które zrobiło coś złego. – Co by było…
- Przestań – przerwał mu C.A.P, do tej pory nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. - Po prostu… Nie, Chang Jo… Nie, on nie może być z nami w zespole.
- Przestań – przerwał mu C.A.P, do tej pory nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. - Po prostu… Nie, Chang Jo… Nie, on nie może być z nami w zespole.
Doskonale
wiedzieli, że nie tylko on nie może być z nimi w zespole… Oni wiedzieli, że to
wszystko się rozpada na drobne kawałki, że wszystko idzie na marne. Misternie
budowany wizerunek, hektolitry potu wylanego na ćwiczeniach i koncertach, ta
nić przyjaźni, którą zdążyli stworzyć, i która właśnie rozsypała się w drobny
mak niczym z impetem rzucone lustro. W ich sercach zaczęła rodzić się
przerażająca myśl i jednocześnie przeczucie, że to już koniec. Że przygoda
powoli dobiega końca.
Ale L.Joe
nie miał zielonego pojęcia, co się u nich działo. Pochłonięty swoim celem nawet
nie przypuszczał, że kiedykolwiek mogło do czegoś takiego dojść, i to tak na
dobrą sprawę przez niego. Teraz szedł brudną klatką schodową za Saki. Gdzieś
usłyszał jakieś kłótnie, gdzieś tłuczone szkło albo za głośną muzykę. Nie
chciało mu się wierzyć, że dziewczyna może mieszkać w takich warunkach…
W końcu
dotarli pod obdrapane drzwi z numerem 17. Japonka zaczęła szukać w torebce
kluczy, on w tym czasie przyjrzał się jej obrażeniom. Teraz, patrząc na to,
gdzie mieszkała, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ktoś ją bije. A
kiedy weszli do środka i poczuł odór alkoholu, przekonał się na 100%, że bił ją
jakiś alkoholik. Jednak nie zatrzymał się, przerażony szedł dalej za Saki, aż znaleźli
się w sypialni, salonie… Ciężko było stwierdzić, co to było, wiedział na pewno
jedną rzecz – panował wielki bałagan.
Zatrzymał
się raptownie, głośno wciągając powietrze. Zamurowało go. Zaskoczenie
sparaliżowało całe ciało.
W kącie pokoju
stało łóżeczko, a w nim leżał chłopiec. Bawił się jakimś misiem, a gdy zobaczył
Saki, zaśmiał się i rzucił „Mama”. Japonka wzięła chłopca na ręce i uśmiechnęła
się. Po raz pierwszy zobaczył jej szczery uśmiech. Chłopiec na oko miał trzy
latka. Lee zdziwił się, czemu jeszcze śpi w łóżeczku.
- To mój mały Byung Hun.
Na dobrą
sprawę, gdyby nie powaga sytuacji, to L.Joe zacząłby się po prostu histerycznie
śmiać, stwierdzając, że to naprawdę jakiś żart. Jednak coś mu nie pozwalało
tego zrobić. Ogarnęła go panika, chciał uciec i nigdy więcej nie oglądać Saki
na oczy. Jednocześnie bardzo chciał zadać pewne pytanie, które właśnie przyszło
mu do głowy i męczyło umysł, doprowadzając go do migreny.
- Dlaczego ma tak na imię? – zapytał po krótkiej ciszy,
ale wcale nie o to chciał zapytać, jednak tamto pytanie ugrzęzło mu w gardle.
- Po tacie.
- Po tacie.
Tym razem
nie wytrzymał i zaśmiał się, w żartobliwym geście kręcąc głową. Chora fanka,
która ubzdurała sobie, że ma z nim dziecko… Dobre sobie. W duchu wyzywał się od
idiotów, ponieważ nikt na jego miejscu nie poszedłby za nawiedzoną dziewczyną,
ale on jak ten ostatni kretyn to zrobił, czego teraz po stokroć żałował. Jak
mógł być taki naiwny…
- Dobra, wiesz co… - zaczął lekkim tonem, cały czas się
uśmiechając. – Ten żart chyba jednak zabrnął za daleko... Mnie to za bardzo nie
śmieszy, naprawdę. Urocze dziecko, ale…
- Ty jesteś ojcem – nagle zaczęła, pozbawiając Lee wszelkiej nadziei. – Ty… wtedy, w klubie… Myślisz, że ja tego chciałam? Nie… ale jak matka się dowiedziała, to wysłała mnie z powrotem do Korei i kazała tu zamieszkać… Gdyby nie Ju Hwan, nie miałabym gdzie się podziać… kto zatrudni samotną matkę…
- Co? Jaki Ju Hwan? Co ty pieprzysz? – raper czuł się coraz gorzej i coraz bardziej utwierdzał się, że to nie jest po prostu zły sen, a straszna rzeczywistość. – I co… jesteś z nim, a on cię leje? Masz dziecko i się dajesz?
- Byung Huna nigdy nie tknie, nie dam mu! – pisnęła dziewczyna, mając w oczach łzy i mocniej przytulając do siebie malucha. – Nie dam mu go tknąć, prędzej zabiję tego drania!
- Ty jesteś ojcem – nagle zaczęła, pozbawiając Lee wszelkiej nadziei. – Ty… wtedy, w klubie… Myślisz, że ja tego chciałam? Nie… ale jak matka się dowiedziała, to wysłała mnie z powrotem do Korei i kazała tu zamieszkać… Gdyby nie Ju Hwan, nie miałabym gdzie się podziać… kto zatrudni samotną matkę…
- Co? Jaki Ju Hwan? Co ty pieprzysz? – raper czuł się coraz gorzej i coraz bardziej utwierdzał się, że to nie jest po prostu zły sen, a straszna rzeczywistość. – I co… jesteś z nim, a on cię leje? Masz dziecko i się dajesz?
- Byung Huna nigdy nie tknie, nie dam mu! – pisnęła dziewczyna, mając w oczach łzy i mocniej przytulając do siebie malucha. – Nie dam mu go tknąć, prędzej zabiję tego drania!
Nie wierzył
w całą tę sytuację. Słuchał i się śmiał, bo po prostu nie wierzył. Złapał się
za głowę krążąc po pokoju, walcząc przy okazji z natłokiem nachalnych myśli. I
co on teraz zrobi? A jeśli to nie żart i to naprawdę jego dziecko? Co z Saki?
Ma z nią wziąć ślub? Odejść z agencji? A może udać, że nic się nie stało? Po
prostu wyjść i udać, że nigdy się nie spotkali? A może ktoś się na nim mści, a
to jakaś wyreżyserowana sytuacja? Może powinien się śmiać?
- I idź już, on zaraz wróci… - przerwała jego rozmyślania
Saki, co wytrąciła go z równowagi.
- Co? – pisnął. – Mówisz, że to moje dziecko, a teraz ot tak sobie mam wyjść, bo twój psychol tu wraca?
- Proszę cię…
- Co? – pisnął. – Mówisz, że to moje dziecko, a teraz ot tak sobie mam wyjść, bo twój psychol tu wraca?
- Proszę cię…
Jednak
zamilkła, ponieważ na schodach usłyszeli kroki. Po chwili do salonu wszedł
niewysoki mężczyzna, na oko 25 lat, o nieogolonej twarzy i złowrogim
spojrzeniu, jednak znacznie lepiej zbudowanym niż Lee. Widząc chłopaka, Ju Hwan
rzucił torebkę z piwami na podłogę.
- Co to za jakiś gówniarz? Ja haruję, a ty pieprzysz się
z jakimiś małolatami? Już ja ci pokażę, ty mała suko…
Byung Hun po
raz kolejny dzisiejszego dnia najpierw zrobił, a potem pomyślał. Jaka prawda by
nie była, nie mógł pozwolić na bicie kobiety, i to z dzieckiem, w swojej
obecności. Więc kiedy tylko mężczyzna spróbował się zbliżyć do roztrzęsionej Saki,
raper zastosował swój najlepszy cios, czyli prawy sierpowy. Cios ten zbił z nóg
Ju Hwana, a kiedy chciał wstać, L.Joe rzucił się na niego z całą swoją furią,
która gromadziła się w nim od kilku dni. Nikt by się nie spodziewał, że w dość
niepozornym raperze jednego z koreańskich boysbandów, tkwi tyle agresji i siły.
Po jakichś
pięciu minutach okładania go pięściami i kopniakami, L.Joe otrząsnął się z
transu i spojrzał na swoją nieprzytomną ofiarę. Zatkało go, kiedy zobaczył
mocno obitą twarz i ciało w dziwnej pozycji. Na wszelki wypadek sprawdził puls…
Żył. Lee nie miał czasu na dłuższe i poważniejsze przemyślenia, wiedział tylko
tyle, że nie może jej tu zostawić.
- Bierz, co
ci potrzebne, jakieś dokumenty i pieniądze, coś dla dziecka. Spadamy.
Saki
spojrzała na niego zszokowana, nie ruszając się z miejsca. Zirytowany, podszedł
do niej i zabrał z jej rąk Byung Huna, pośpieszając ją. Zmieszana dziewczyna
zaczęła chaotycznie zbierać to, co jej potrzebne – dokumenty, pieniądze, mleko
dla dziecka, jakieś pieluszki i kaszki.
- Już…
We trójkę ruszyli
po schodach, a L.Joe nadal trzymał na rękach chłopca, który zaczął bawić się
jego włosami. W pewien sposób go to przerażało… Bo być może właśnie trzymał na
ręku własnego syna… Wiedział, że jeśli to prawda, to nie może ich tak zostawić,
a z drugiej strony, musiał ich zostawić… Głowa bolała go niemiłosiernie, ale
szedł pewnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Za nim szła zalękniona
Japonka, próbując zabrać mu dziecko, jednak Lee nawet nie zwracał uwagi, że ta
czegoś od niego chce.
Po jakiejś
godzinnej podróży, gdzie niestety niektórzy zwrócili na nich uwagę, znaleźli
się na zupełnie innym osiedlu niż poprzednie. Nowoczesne, chronione i
zdecydowanie z milszymi sąsiadami. Tam znajdowało się mieszkanie L.Joe, które
wynajmował razem z kolegami z zespołu, tak na wszelki wypadek. I to właśnie był
ten wszelki wypadek.
Chłopak
zaprowadził ją na trzecie piętro i wepchnął do mieszkania numer 9. Zdecydowanie
nie wiedziała, co ma zrobić czy powiedzieć, ale zdenerwowany Lee ją wyręczył.
- Masz tu
siedzieć, dopóki nie przyjdę. – zaczął, wyjmując z kieszeni portfel i wykładając
na szklany stolik wszystkie pieniądze, które miał. – Masz, przyda ci się, ja
zapewne nie będę mógł przez jakiś czas cię odwiedzać… i nie zbliżaj się do
tamtego psychola, zrozumiałaś? Nie możesz! Ze względu na dziecko, na siebie i
na mnie też… Po prostu… wychodź tylko wtedy, kiedy będziesz musiała coś kupić.
Jasne?
Saki pokiwała
głową, a L.Joe wiedział, że nie zniesie, jeśli ona coś zacznie mówić. Zapisał
jej na kartce swoją komórkę, spojrzał na matkę z dzieckiem, i powstrzymując się
od płaczu, wyleciał z mieszkania jak burza.
Biegł dobry
kawałek drogi. Dopiero po jakichś dwóch kilometrach zorientował się, że nie ma
już siły… Zatrzymał się i rozejrzał. Na ulicach było mało ludzi, większość o
tej porze siedziała jeszcze w pracy. Więc chłopak opadł na kolana, dalej nie
dowierzając w istny koszmar, który właśnie mu serwowano. Popatrzył w niego i
się popłakał. Jak małe dziecko. Podniósł się i szedł dalej. Wszedł do metra, szlochając,
co nie umknęło uwadze podróżnych. Kiedyś by się tym przejął, teraz nie miał na
to siły… Nie miał siły na nic, nic już nie wiedział i nic nie chciał wiedzieć,
miał wszystko gdzieś. Marzył jedynie o tym, by teraz spaść, by obudzić się z
tego koszmaru i znów podążać za napiętym grafikiem.
Nie
przypuszczał jednak, że grafik już nie będzie potrzebny.
No... Chang Jo, to dopiero zaszalał... Chyba w główce mu się coś poprzestawiało... Szkoda tylko biednego i delikatnego Niela... Mam nadzieje, że się chłopak jakoś z tego otrząśnie. I dobrze, że reszta zdążyła na czas, bo byłoby źle...
OdpowiedzUsuńZa to u L.Joe, też nie za wesoło... Tak to jest, za błędy młodości (bo on już jest taki stary... xD) trzeba zapłacić...
Saki jest w sumie głupia. Mimo wszystko być z takim facetem... Porażka...
No i wszystko się pokomplikowało i popsuło i w ogóle... A miało być tak pięknie...