wtorek, 5 lutego 2013

Tajemnice - Część IV




Niel siedział na łóżku, patrząc w okno, jakby za chwilę miał przez nie wejść L.Joe mówiąc, że to nic takiego, że to zwykła fanka, której się coś uroiło, i że naprawdę niczym się nie trzeba przejmować. Wcale nie chciał o tym myśleć, bo z tych rozmyślań i tak nic dobrego nie wynikało, mimo to nie potrafił uchronić się od dziwnych scenariuszy. Miał nadzieję, że może raper wpadnie tu normalnie, drzwiami, razem z resztą zespołu i krzyknie „żartowaliśmy”, w końcu nie od dziś wiedział, że chłopcy kochali mu robić żarty. Miał też nadzieję, że po tym wszyscy się roześmieją, a Byung Hun mocno go do siebie przytuli.

Wzdrygnął się więc, kiedy drzwi cicho się otworzyły. Ahn myślał, że wszyscy śpią powaleni stresem, dlatego przez ułamek sekundy był pewny, że jeden z jego scenariuszy się spełnia i wchodzi L.Joe. Jednak jakie było jego zdziwienie i przerażenie, gdy zobaczył złego jak osa Chang Jo. Wiedział, że jeśli on zobaczy brak rapera, od razu wszystko wyśpiewa i Lee mocno oberwie, zarówno od zespołu, jak i managera. Ale przeraził się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, że chłopak zamyka drzwi na klucz… Niel odruchowo wstał z łóżka i podszedł do okna, opierając się o ścianę, jakby dzięki temu mógł się uchronić. Przed czym? Nie potrafił dokładnie sprecyzować, jednak zdawał sobie sprawę, że maknae nie przyszedł tu na przyjacielską pogawędkę…

- No, to widzę, że dałeś mu zwiać oknem – rzucił Choi, rozkładając się na łóżku, jakby był u siebie. Wziął do ręki książkę, którą Niel czytał, ale po szybkim przejrzeniu rzucił ją na podłogę, przenosząc wzrok na Ahn. – Obiecał ci coś za to?
- Nie wiem, o co ci chodzi – warknął Niel, przybierając pozycję obronną i patrząc na maknae z nieukrywaną niechęcią. – W ogóle, co ty tu robisz, nie masz lepszych zajęć do roboty?
- Przyszedłem do samotnego i utęsknionego przyjaciela, zabronisz mi? – wycedził Chang Jo, wstają na równe nogi, nie spuszczając wzroku z Niela.
- Tak... wyjdź stąd.
- Ty to sobie możesz – prychnął maknae, będąc w odległości jakiegoś metra od Daniela, na co ten aż wstrzymał oddech. – Myślisz, że ja nie wiem, ślepy jestem czy co?
- O czym ty mówisz… - Ahn zastanawiał się nad drogą ucieczki, niestety, czarno to widział.
- Nie udawaj głupiego, obaj dobrze wiemy, że się zakochałeś.
- Co?...

Już poranne napomknięcie maknae wyprowadziło z równowagi Daniela. Tak strasznie się starał, by nikt nie odkrył prawdy, którą sam chciał zmienić, jednak mu się to nie udawało… Wcale nie chciał czuć czegokolwiek do kolegi z zespołu, tym bardziej do L.Joe, wiedząc, że nie ma nawet najmniejszych szans, ale to było silniejsze… Podobno miłość jest ślepa, lecz Niel odnosił wrażenie, że jego była wyjątkowo ślepa, a na dodatek wyjątkowo głupia i uparta. Nie rozumiał tego dość długo, ale kiedy zrozumiał, starał się wesprzeć Lee, jednocześnie nie dając odczuć nikomu z zespołu, że jest „inny”. Wiedział, że to przekreśliłoby jego karierę. Dlatego cieszył się, że całe to udawanie i lawirowanie między L.Joe a resztą wychodzi mu tak świetnie. Nie spodziewał się jednak, że Chang Jo jest taki spostrzegawczy i najwyraźniej zawzięty na jego osobę… Nie wiedział jedynie, czemu…

- Nie wiem, o czym ty mówisz – powiedział wolno Niel, starając się brzmieć wystarczająco przekonująco, ale drżenie jego głosu zdradzało za wiele.
- Nie? – Choi niespodziewanie złapał za ramię starszego kolegi i mocno je wykręcił, sprawiając mu ból. Każdy wiedział (i widział), że maknae jest znacznie silniejsze od dość delikatnego Daniela. – A kto tak dba o tego idiotę, L.Joe? Przejmuje się każdym jego słowem i dba, jakby to dla niego miało jakiekolwiek znaczenie? Co, myślisz, że nie wiem, że jesteś pedałem i się w nim podkochujesz?

Ahn wytrzeszczył oczy i postanowił wyrwać się z żelaznego uścisku, rzucając przekleństwa pod adresem maknae. Siłowali się chwilę, jednak jedyny efekt to taki, że Niel znalazł się na podłodze z wykręconą ręką, sycząc z coraz większego bólu. Chciał krzyknąć, mając nadzieję, że reszta kolegów zareaguje, jednak zanim zdążył to zrobić, Chang Jo podniósł go i rzucił na łóżko. Chłopak chciał już wstać i rzucić się do drzwi, jednak maknae był szybszy i przygwoździł go do łóżka całym swoim ciężarem. Ahn zaczął się coraz bardziej bać, ramię go piekło i poczuł, że za chwilę zwymiotuje.

- Puść mnie…

Głos Niela zadrżał, odwrócił czerwoną twarz od wściekłej twarzy Jonghyuna, modląc się w duchu, żeby tylko ten z niego zszedł i go zostawił. Wszyscy znali porywczość i upór maknae, oraz to, że kiedy czegoś chciał, potrafił być bardzo stanowczy i brutalny. Sam nie raz mówił, że jak czegoś chce, to i tak to dostanie. Daniel tylko błagał w myślach, żeby maknae go uderzył, pobił, zbił na kwaśne jabłko, ale nic ponadto. Zacisnął oczy, by przypadkiem nie uronić łzy strachu i nie dać koledze satysfakcji. Zdziwił się mocno, gdy poczuł, jak maknae z niego schodzi. Bał się jednak otworzyć oczy, jedynie westchnął z wielką ulgą myśląc, że Chang Jo znudziła się ta brutalna zabawa.

Usłyszał cichy, jednocześnie niepokojący dźwięk. Otworzył oczy z szybko bijącym sercem i spojrzał na chłopaka, który nad nim stał. Dźwięk wydawała klamra od paska, który po chwili znalazł się na podłodze. Niel zamarł i czuł, że gdyby stał, na pewno osunąłby się ze strachu na podłogę. Wolał wyłączyć myślenie i nie wiedzieć, co miał zamiar zrobić Choi. Pisnął z przerażenia, obserwując maknae siłującego się ze swoim rozporkiem.

- C-co ty… Chang Jo… nie… n-nie rób tego… n-nie, proszę…

Tym razem Daniel poczuł na policzkach słone łzy, nie mógł się dłużej powstrzymywać. Chciał krzyknąć, lecz w ostatniej chwili Choi zatkał mu usta ręką, znów zdecydowanie za mocno. Spojrzał z chorym podekscytowaniem na zapłakanego Niela i zaczął dobierać się do jego spodni. Jednak chłopak dzielnie walczył i wyrywał się, a Jonghyun, używając tylko jednej ręki, miał dość utrudnione zadanie. Trochę to potrwało, zanim poradził sobie z rozporkiem swojej ofiary. Danielowi mało oczy z orbit nie wyszły, gdy poczuł zsuwające się z niego spodnie. Ale wtedy nadarzyła się też okazja na wezwanie pomocy. Przez to, że Chang Jo brutalnie przekręcił go do siebie plecami, chłopak miał chwilę na krótki krzyk „Pomocy”. Pragnął jedynie tego, by ktoś go usłyszał. Niestety krzyk ten jeszcze bardziej zdenerwował maknae, który złapał go za włosy i przycisnął jego twarz do poduszki.

W głowie Niela odbywała się gonitwa myśli, co się teraz może stać. Próbował wstać, zwalić z siebie chłopaka, ale był cięższy od niego i lepiej wiedział, co ma zrobić, by poradzić sobie z niezdarnym Nielem. Starszy zaczął wyć w poduszkę, starając się robić to na tyle głośno, by koledzy to usłyszeli. Choi jednak nadal trzymał go za włosy, teraz zsuwając z niego bokserki, które Ahn trzymał najmocniej, jak tylko potrafił. 

- Hej, chłopaki, co się tam dzieje?!

Obaj usłyszeli łomotanie do drzwi i głos Ricky’ego. Daniel momentalnie poczuł nieopisaną ulgę. Ktoś go usłyszał i miał zamiar mu pomóc, chociaż nie mógł jeszcze przewidzieć, z jakim efektem. Jednak i chyba to zirytowało Choi, który jeszcze żywiej zabrał się do swojego dzieła zniszczenia, bo inaczej nie można było tego nazwać. Mimo to nerwy robiły swoje, i im pośpieszniej Chang Jo chciał pozbyć się z Niela bielizny, tym bardziej mu się to nie udawało, a za drzwiami było słychać już resztę głosów grupy. Ricky, C.A.P i Chunji walili i kopali w drzwi jak opętani, przy okazji błagając, by ten wypuścił Niela, aż w końcu pod ich naporem drzwi ustąpiły i cała trójka wpadła do pokoju.

Przez chwilę stali zupełnie zamurowani widokiem, jaki zaserwował im Ahn z Choi. Ricky z przerażenia mało nie upadł, ale Chunji go przytrzymał. Dopiero Minsoo otrząsnął się z niemiłego szoku i zwalił z trzęsącego się Niela wściekłego Jonghyuna. Ale ten nie zaczął się rzucać, jedynie zapiął spodnie i wypadł jak burza, przewracając przy okazji Changhyuna i Chan Hee.

- Nie wierzę…

Słowa Yoo zawisły w powietrzu, zakłócane przez szloch Niela. C.A.P postanowił ogarnąć kolegę i założył na niego spodnie, po czym zabrał do salonu, usadził na kanapie i zaczął mu robić jakie zioła na uspokojenie. Ahn był blady, roztrzęsiony i zapłakany. Ricky i Chunji wrócili do salonu, nie wiedząc, co mają zrobić ze sobą, z Nielem, z maknae. Nie mogli uwierzyć w to, co mogło się stać…

- Odbiło mu… - Lee chodził w tę i z powrotem, gorączkowo się nad czymś zastanawiając i starając się wybić z głowy to, co zobaczył. – Co tu się w ogóle dzieje… myśmy wszyscy powariowali czy co?! – usiadł na kanapie, patrząc po kolei na każdego, bo odnosił wrażenie, że to wszystko to tylko zły sen.
- Niel, dobrze się czujesz? – Yoo był kompletnie nieobecny, więc nijak nie zareagował na słowa kolegi, patrząc ze współczuciem na Daniela, który nie mógł się uspokoić. – Może idź spać? To znaczy, wypij melisę i idź spać… tak, to dobry pomysł.
- N-niedobrze mi…

Chłopak wstał z kanapy i pobiegł do łazienki, a w salonie zapadła bardzo ponura cisza. Cała trójka popatrzyła po sobie smutnym wzrokiem, nawet się nie zastanawiając się, gdzie mógł podziać się L.Joe czy Chang Jo. W tym momencie ich to nie obchodziło. Były rzeczy ważne i ważniejsze, teraz ważniejszy był Niel i to, że jednak nic mu się nie stało.

- Co by było, gdybyśmy nie zdążyli?... – głos Changhyuna się załamał niczym u małego dziecka, które zrobiło coś złego. – Co by było…
- Przestań – przerwał mu C.A.P, do tej pory nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. -  Po prostu… Nie, Chang Jo… Nie, on nie może być z nami w zespole.

Doskonale wiedzieli, że nie tylko on nie może być z nimi w zespole… Oni wiedzieli, że to wszystko się rozpada na drobne kawałki, że wszystko idzie na marne. Misternie budowany wizerunek, hektolitry potu wylanego na ćwiczeniach i koncertach, ta nić przyjaźni, którą zdążyli stworzyć, i która właśnie rozsypała się w drobny mak niczym z impetem rzucone lustro. W ich sercach zaczęła rodzić się przerażająca myśl i jednocześnie przeczucie, że to już koniec. Że przygoda powoli dobiega końca.

Ale L.Joe nie miał zielonego pojęcia, co się u nich działo. Pochłonięty swoim celem nawet nie przypuszczał, że kiedykolwiek mogło do czegoś takiego dojść, i to tak na dobrą sprawę przez niego. Teraz szedł brudną klatką schodową za Saki. Gdzieś usłyszał jakieś kłótnie, gdzieś tłuczone szkło albo za głośną muzykę. Nie chciało mu się wierzyć, że dziewczyna może mieszkać w takich warunkach…

W końcu dotarli pod obdrapane drzwi z numerem 17. Japonka zaczęła szukać w torebce kluczy, on w tym czasie przyjrzał się jej obrażeniom. Teraz, patrząc na to, gdzie mieszkała, coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ktoś ją bije. A kiedy weszli do środka i poczuł odór alkoholu, przekonał się na 100%, że bił ją jakiś alkoholik. Jednak nie zatrzymał się, przerażony szedł dalej za Saki, aż znaleźli się w sypialni, salonie… Ciężko było stwierdzić, co to było, wiedział na pewno jedną rzecz – panował wielki bałagan.

Zatrzymał się raptownie, głośno wciągając powietrze. Zamurowało go. Zaskoczenie sparaliżowało całe ciało.

W kącie pokoju stało łóżeczko, a w nim leżał chłopiec. Bawił się jakimś misiem, a gdy zobaczył Saki, zaśmiał się i rzucił „Mama”. Japonka wzięła chłopca na ręce i uśmiechnęła się. Po raz pierwszy zobaczył jej szczery uśmiech. Chłopiec na oko miał trzy latka. Lee zdziwił się, czemu jeszcze śpi w łóżeczku.

- To mój mały Byung Hun.

Na dobrą sprawę, gdyby nie powaga sytuacji, to L.Joe zacząłby się po prostu histerycznie śmiać, stwierdzając, że to naprawdę jakiś żart. Jednak coś mu nie pozwalało tego zrobić. Ogarnęła go panika, chciał uciec i nigdy więcej nie oglądać Saki na oczy. Jednocześnie bardzo chciał zadać pewne pytanie, które właśnie przyszło mu do głowy i męczyło umysł, doprowadzając go do migreny. 

- Dlaczego ma tak na imię? – zapytał po krótkiej ciszy, ale wcale nie o to chciał zapytać, jednak tamto pytanie ugrzęzło mu w gardle.
- Po tacie.

Tym razem nie wytrzymał i zaśmiał się, w żartobliwym geście kręcąc głową. Chora fanka, która ubzdurała sobie, że ma z nim dziecko… Dobre sobie. W duchu wyzywał się od idiotów, ponieważ nikt na jego miejscu nie poszedłby za nawiedzoną dziewczyną, ale on jak ten ostatni kretyn to zrobił, czego teraz po stokroć żałował. Jak mógł być taki naiwny…

- Dobra, wiesz co… - zaczął lekkim tonem, cały czas się uśmiechając. – Ten żart chyba jednak zabrnął za daleko... Mnie to za bardzo nie śmieszy, naprawdę. Urocze dziecko, ale…
- Ty jesteś ojcem – nagle zaczęła, pozbawiając Lee wszelkiej nadziei. – Ty… wtedy, w klubie… Myślisz, że ja tego chciałam? Nie… ale jak matka się dowiedziała, to wysłała mnie z powrotem do Korei i kazała tu zamieszkać… Gdyby nie Ju Hwan, nie miałabym gdzie się podziać… kto zatrudni samotną matkę…
- Co? Jaki Ju Hwan? Co ty pieprzysz? – raper czuł się coraz gorzej i coraz bardziej utwierdzał się, że to nie jest po prostu zły sen, a straszna rzeczywistość. – I co… jesteś z nim, a on cię leje? Masz dziecko i się dajesz?
- Byung Huna nigdy nie tknie, nie dam mu! – pisnęła dziewczyna, mając w oczach łzy i mocniej przytulając do siebie malucha. – Nie dam mu go tknąć, prędzej zabiję tego drania!

Nie wierzył w całą tę sytuację. Słuchał i się śmiał, bo po prostu nie wierzył. Złapał się za głowę krążąc po pokoju, walcząc przy okazji z natłokiem nachalnych myśli. I co on teraz zrobi? A jeśli to nie żart i to naprawdę jego dziecko? Co z Saki? Ma z nią wziąć ślub? Odejść z agencji? A może udać, że nic się nie stało? Po prostu wyjść i udać, że nigdy się nie spotkali? A może ktoś się na nim mści, a to jakaś wyreżyserowana sytuacja? Może powinien się śmiać?

- I idź już, on zaraz wróci… - przerwała jego rozmyślania Saki, co wytrąciła go z równowagi.
- Co? – pisnął. – Mówisz, że to moje dziecko, a teraz ot tak sobie mam wyjść, bo twój psychol tu wraca?
- Proszę cię…

Jednak zamilkła, ponieważ na schodach usłyszeli kroki. Po chwili do salonu wszedł niewysoki mężczyzna, na oko 25 lat, o nieogolonej twarzy i złowrogim spojrzeniu, jednak znacznie lepiej zbudowanym niż Lee. Widząc chłopaka, Ju Hwan rzucił torebkę z piwami na podłogę.

- Co to za jakiś gówniarz? Ja haruję, a ty pieprzysz się z jakimiś małolatami? Już ja ci pokażę, ty mała suko…

Byung Hun po raz kolejny dzisiejszego dnia najpierw zrobił, a potem pomyślał. Jaka prawda by nie była, nie mógł pozwolić na bicie kobiety, i to z dzieckiem, w swojej obecności. Więc kiedy tylko mężczyzna spróbował się zbliżyć do roztrzęsionej Saki, raper zastosował swój najlepszy cios, czyli prawy sierpowy. Cios ten zbił z nóg Ju Hwana, a kiedy chciał wstać, L.Joe rzucił się na niego z całą swoją furią, która gromadziła się w nim od kilku dni. Nikt by się nie spodziewał, że w dość niepozornym raperze jednego z koreańskich boysbandów, tkwi tyle agresji i siły.

Po jakichś pięciu minutach okładania go pięściami i kopniakami, L.Joe otrząsnął się z transu i spojrzał na swoją nieprzytomną ofiarę. Zatkało go, kiedy zobaczył mocno obitą twarz i ciało w dziwnej pozycji. Na wszelki wypadek sprawdził puls… Żył. Lee nie miał czasu na dłuższe i poważniejsze przemyślenia, wiedział tylko tyle, że nie może jej tu zostawić.

- Bierz, co ci potrzebne, jakieś dokumenty i pieniądze, coś dla dziecka. Spadamy.

Saki spojrzała na niego zszokowana, nie ruszając się z miejsca. Zirytowany, podszedł do niej i zabrał z jej rąk Byung Huna, pośpieszając ją. Zmieszana dziewczyna zaczęła chaotycznie zbierać to, co jej potrzebne – dokumenty, pieniądze, mleko dla dziecka, jakieś pieluszki i kaszki.

- Już… 

We trójkę ruszyli po schodach, a L.Joe nadal trzymał na rękach chłopca, który zaczął bawić się jego włosami. W pewien sposób go to przerażało… Bo być może właśnie trzymał na ręku własnego syna… Wiedział, że jeśli to prawda, to nie może ich tak zostawić, a z drugiej strony, musiał ich zostawić… Głowa bolała go niemiłosiernie, ale szedł pewnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Za nim szła zalękniona Japonka, próbując zabrać mu dziecko, jednak Lee nawet nie zwracał uwagi, że ta czegoś od niego chce.

Po jakiejś godzinnej podróży, gdzie niestety niektórzy zwrócili na nich uwagę, znaleźli się na zupełnie innym osiedlu niż poprzednie. Nowoczesne, chronione i zdecydowanie z milszymi sąsiadami. Tam znajdowało się mieszkanie L.Joe, które wynajmował razem z kolegami z zespołu, tak na wszelki wypadek. I to właśnie był ten wszelki wypadek.

Chłopak zaprowadził ją na trzecie piętro i wepchnął do mieszkania numer 9. Zdecydowanie nie wiedziała, co ma zrobić czy powiedzieć, ale zdenerwowany Lee ją wyręczył.

- Masz tu siedzieć, dopóki nie przyjdę. – zaczął, wyjmując z kieszeni portfel i wykładając na szklany stolik wszystkie pieniądze, które miał. – Masz, przyda ci się, ja zapewne nie będę mógł przez jakiś czas cię odwiedzać… i nie zbliżaj się do tamtego psychola, zrozumiałaś? Nie możesz! Ze względu na dziecko, na siebie i na mnie też… Po prostu… wychodź tylko wtedy, kiedy będziesz musiała coś kupić. Jasne?

Saki pokiwała głową, a L.Joe wiedział, że nie zniesie, jeśli ona coś zacznie mówić. Zapisał jej na kartce swoją komórkę, spojrzał na matkę z dzieckiem, i powstrzymując się od płaczu, wyleciał z mieszkania jak burza.

Biegł dobry kawałek drogi. Dopiero po jakichś dwóch kilometrach zorientował się, że nie ma już siły… Zatrzymał się i rozejrzał. Na ulicach było mało ludzi, większość o tej porze siedziała jeszcze w pracy. Więc chłopak opadł na kolana, dalej nie dowierzając w istny koszmar, który właśnie mu serwowano. Popatrzył w niego i się popłakał. Jak małe dziecko. Podniósł się i szedł dalej. Wszedł do metra, szlochając, co nie umknęło uwadze podróżnych. Kiedyś by się tym przejął, teraz nie miał na to siły… Nie miał siły na nic, nic już nie wiedział i nic nie chciał wiedzieć, miał wszystko gdzieś. Marzył jedynie o tym, by teraz spaść, by obudzić się z tego koszmaru i znów podążać za napiętym grafikiem.

Nie przypuszczał jednak, że grafik już nie będzie potrzebny.


1 komentarz:

  1. No... Chang Jo, to dopiero zaszalał... Chyba w główce mu się coś poprzestawiało... Szkoda tylko biednego i delikatnego Niela... Mam nadzieje, że się chłopak jakoś z tego otrząśnie. I dobrze, że reszta zdążyła na czas, bo byłoby źle...

    Za to u L.Joe, też nie za wesoło... Tak to jest, za błędy młodości (bo on już jest taki stary... xD) trzeba zapłacić...
    Saki jest w sumie głupia. Mimo wszystko być z takim facetem... Porażka...

    No i wszystko się pokomplikowało i popsuło i w ogóle... A miało być tak pięknie...

    OdpowiedzUsuń